sobota, 28 kwietnia 2012

„Czy to jeszcze Wenezuela?” - „Tak” – „To nie wysiadamy!



Przedziwna jazda, czyli „dwugodzinny” odcinek Maracaibo-Maicao-Santa Marta

Dzis troche refleksyjnie- male wspomnienie Wenezueli :)




Po 12stogodzinnej nocnej podróży z Caracas wysiadamy w Maracaibo. Oczywiście na starcie „rzuca” się na nas stado taksówkarzy, busiarzy i innych ludzi oferujących swoje usługi za najniższą cenę. „Santa Marta, Santa Marta – najtaniej!” –krzyczy jeden z nich. „100 boliwarów”. Dobra cena – myślimy. Wszystko ustalone, zapłacone, potwierdzone. Idziemy więc do busa, a tu okazuje się, że jedzie on jedynie do Maicao, w którym musimy przesiąść się do innego środka transportu tego typu  i oczywiście zapłacić po raz kolejny. Już nie raz nas w Wenezueli oszukano- ale już wyjeżdżamy z tego szalonego państwa, więc....niech im tam będzie.



Zacznijmy od tego, że busiarzom w Ameryce Południowej na słowo wierzyć nie można. Zawsze coś zmienią, przekręcą, dodadzą albo dopowiedzą- szczególnie jeśli chodzi o jakiekolwiek pieniężne transakcje. Bus miał odjechać za „20 minutes”- w rzeczywistości opuściliśmy terminal po ponad godzinie. Sugerowane dwie godziny jazdy zamieniły się niekończącą się podróż, podczas której naprawdę dużo się działo. W drodze spędziłyśmy ponad pięć godzin, ale nikt z pasażerów (oprócz nas oczywiście!) nie wydawał się być tym faktem zaskoczony. Dezorganizacja i kompletny brak odpowiedzialności jest tutaj normalny i społecznie akceptowany. Wenezuela….




Jedziemy, jedziemy… Zaduch, ścisk i ukrop. Klimatyzacją był brak większości okien w tym 12stoosobowym busiku. Marta, siędząca na tyle w środku,  przy każdej górce i pagórku uderzała głową w prehistoryczną i niedziałającą „klimatyzację”. 




Krajobraz – bezcenny. Bród, smród, bieda i nędza. Wysypiska śmieci są dosłownie wpisane w pejzaż przygraniczny. Krowy i kozy spacerują po szosie w samopas, a pan busiarz nawet nie śmie zwolnić. Lekki zakręt i przeszkody zwierzęce ominięte. Pół godziny za nami- no i zaczynają się kontrole! Pierwsza, druga, trzecia…im dalej- tym częściej, im częściej- tym dłużej, im dłużej- tym to wszystko stawało się coraz bardziej denerwujące i nierealne. Dokładne sprawdzanie dokumentów, paszportów, pozwoleń. Wszyscy musieli wysiąść oczywiście z autobusu, ewentualnie osoby nas rewidujące wyganiali pojedyncze osoby na zewnątrz…Wyglądało to paradoksalnie. Uzbrojeni w okazałe karabiny panowie z Guardia Nacional Bolivariana de Venezuela patrzyli na każdy paszport, każdy dokument pasażerów w taki sposób, jakby chcieli doszukać się czegoś podejrzanego. Nie byli jednak tak groźni, na jakich wyglądali. Ale o tym za chwilę. Rewizja za rewizją – jedna krótsza, druga dłuższa. Niekiedy ograniczała się tylko do sprawdzenia paszportów, innym razem trwała ponad pół godziny – panowie kontrolujący wchodzili na dach „pomacać” nasze bagaże, zadawali setki pytań. Łącznie na naszej drodze (która miała trwać 2 h!) miałyśmy 18 kontroli!!! 



Na początku uzbrojeni żołnierze z poważnymi twarzami trochę nas przerażali. Okazało się jednak, że nie było tak źle. Ogólnie odbierane byłyśmy na kontrolach jako pewnego rodzaju atrakcja. Pierwsza kontrola, wszyscy wychodzą z busa razem z bagażami podręcznymi i jest rewizja. Pan kontroler zagląda do każdej torebki (ale czego on tam szukał? Narkotyków na wierzchu?) oraz przegląda każdy paszport. Do nas się uśmiecha, nie zagląda nam do toreb. Patrzy na zdjęcie – na twarz – na zdjęcie – na twarz…i kwituje: „Polonia, muy lejos!” (dosł. Polska, bardzo daleko!). Innym razem czterech panów kontrolerów gapiło się na nasze trzy paszporty – podawali je sobie z ręki do ręki, patrzyli na nas przez okienko busa i uśmiechali się do nas. Jakiś żarcik, parę pytań i skwitowanie: „nigdy nie przejeżdżały tędy tak piękne dziewczyny o tak pięknych oczach i włosach”… a chcecie zobaczyć nasze zdjęcia paszportowe?




Ach, jeszcze jedna ważna rzecz. Fakt, iż autobus kosztował nas 100 boliwarów nie znaczy wcale, iż tyle ostatecznie zapłaciłyśmy za tę podróż! Praktycznie na każdym stopie kierowca naszego busika wręczał panom militarnym łapówki (po 10-40 boliwarów, 1 boliwar ok.42 groszy) , coby nie przegrzebywano jużdużych bagaży i nie wyrzucano z nich wszystkich rzeczy… Tak więc organizowaliśmy składki na łapówki w trybie ekspresowym.




Niektóre kontrole spotykały nas dosłownie co 3 minuty.  Jaki miało to sens? Nie wiemy, Wenezuela jest dla nas po prostu krajem paradoksów. 

Marta, Ola oraz Naturaleza Belleza Princessa Hermosa, czyli Boba:D:D:D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz