Przedziwna jazda, czyli „dwugodzinny” odcinek
Maracaibo-Maicao-Santa Marta
Po 12stogodzinnej
nocnej podróży z Caracas wysiadamy w Maracaibo. Oczywiście na starcie „rzuca”
się na nas stado taksówkarzy, busiarzy i innych ludzi oferujących swoje usługi za
najniższą cenę. „Santa Marta, Santa Marta – najtaniej!” –krzyczy jeden z nich.
„100 boliwarów”. Dobra cena – myślimy. Wszystko ustalone, zapłacone,
potwierdzone. Idziemy więc do busa, a tu okazuje się, że jedzie on jedynie do
Maicao, w którym musimy przesiąść się do innego środka transportu tego
typu i oczywiście zapłacić po raz
kolejny. Już nie raz nas w Wenezueli oszukano- ale już wyjeżdżamy z tego
szalonego państwa, więc....niech im tam będzie.
Zacznijmy od
tego, że busiarzom w Ameryce Południowej na słowo wierzyć nie można. Zawsze
coś zmienią, przekręcą, dodadzą albo dopowiedzą- szczególnie jeśli chodzi o
jakiekolwiek pieniężne transakcje. Bus miał odjechać za „20 minutes”- w
rzeczywistości opuściliśmy terminal po ponad godzinie. Sugerowane dwie godziny jazdy
zamieniły się niekończącą się podróż, podczas której naprawdę dużo się działo.
W drodze spędziłyśmy ponad pięć godzin, ale nikt z pasażerów (oprócz nas
oczywiście!) nie wydawał się być tym faktem zaskoczony. Dezorganizacja i
kompletny brak odpowiedzialności jest tutaj normalny i społecznie akceptowany.
Wenezuela….
Jedziemy, jedziemy…
Zaduch, ścisk i ukrop. Klimatyzacją był brak większości okien w tym 12stoosobowym
busiku. Marta, siędząca na tyle w środku, przy każdej górce i pagórku uderzała głową w
prehistoryczną i niedziałającą „klimatyzację”.
Krajobraz –
bezcenny. Bród, smród, bieda i nędza. Wysypiska śmieci są dosłownie wpisane w pejzaż
przygraniczny. Krowy i kozy spacerują po szosie w samopas, a pan busiarz nawet
nie śmie zwolnić. Lekki zakręt i przeszkody zwierzęce ominięte. Pół godziny za
nami- no i zaczynają się kontrole! Pierwsza, druga, trzecia…im dalej- tym
częściej, im częściej- tym dłużej, im dłużej- tym to wszystko stawało się coraz
bardziej denerwujące i nierealne. Dokładne sprawdzanie dokumentów, paszportów,
pozwoleń. Wszyscy musieli wysiąść oczywiście z autobusu, ewentualnie osoby nas
rewidujące wyganiali pojedyncze osoby na zewnątrz…Wyglądało to paradoksalnie.
Uzbrojeni w okazałe karabiny panowie z Guardia Nacional Bolivariana de Venezuela
patrzyli na każdy paszport, każdy dokument pasażerów w taki sposób, jakby
chcieli doszukać się czegoś podejrzanego. Nie byli jednak tak groźni, na jakich
wyglądali. Ale o tym za chwilę. Rewizja za rewizją – jedna krótsza, druga
dłuższa. Niekiedy ograniczała się tylko do sprawdzenia paszportów, innym razem
trwała ponad pół godziny – panowie kontrolujący wchodzili na dach „pomacać”
nasze bagaże, zadawali setki pytań. Łącznie na naszej drodze (która miała trwać
2 h!) miałyśmy 18 kontroli!!!
Na początku uzbrojeni
żołnierze z poważnymi twarzami trochę nas przerażali. Okazało się jednak, że
nie było tak źle. Ogólnie odbierane byłyśmy na kontrolach jako pewnego rodzaju
atrakcja. Pierwsza kontrola, wszyscy wychodzą z busa razem z bagażami
podręcznymi i jest rewizja. Pan kontroler zagląda do każdej torebki (ale czego
on tam szukał? Narkotyków na wierzchu?) oraz przegląda każdy paszport. Do nas
się uśmiecha, nie zagląda nam do toreb. Patrzy na zdjęcie – na twarz – na
zdjęcie – na twarz…i kwituje: „Polonia, muy lejos!” (dosł. Polska, bardzo
daleko!). Innym razem czterech panów kontrolerów gapiło się na nasze trzy
paszporty – podawali je sobie z ręki do ręki, patrzyli na nas przez okienko
busa i uśmiechali się do nas. Jakiś żarcik, parę pytań i skwitowanie: „nigdy
nie przejeżdżały tędy tak piękne dziewczyny o tak pięknych oczach i włosach”… a
chcecie zobaczyć nasze zdjęcia paszportowe?
Ach, jeszcze
jedna ważna rzecz. Fakt, iż autobus kosztował nas 100 boliwarów nie znaczy
wcale, iż tyle ostatecznie zapłaciłyśmy za tę podróż! Praktycznie na każdym
stopie kierowca naszego busika wręczał panom militarnym łapówki (po 10-40
boliwarów, 1 boliwar ok.42 groszy) , coby nie przegrzebywano jużdużych bagaży i
nie wyrzucano z nich wszystkich rzeczy… Tak więc organizowaliśmy składki na łapówki
w trybie ekspresowym.
Niektóre
kontrole spotykały nas dosłownie co 3 minuty. Jaki miało to sens? Nie wiemy, Wenezuela jest
dla nas po prostu krajem paradoksów.
Marta, Ola oraz Naturaleza Belleza Princessa Hermosa,
czyli Boba:D:D:D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz