czwartek, 26 kwietnia 2012


Arepas, arepitas, empanadas, todorico, a la orden!- czyli never ending story J
Wczoraj mocno zdziwione zerknęłyśmy w swoje paszporty- na granicy z Ekwadorem dostałyśmy stempel wyjazdu, a tam data 25.04… W Kolumbii spędziłyśmy więc dokładnie 10 pięknych dni, zupełnie tracąc poczucie czasu. Ba, rzadko kiedy w trakcie pobytu w tym kraju wiedziałyśmy, która jest godzina, nie wspominając już o dacie!  Szczęśliwi czasu nie liczą, prawda?

 
Kolumbię opuszczało się inaczej niż Wenezuelę… Wenezuela była bowiem pierwszym krajem Ameryki Południowej, do którego zawitałyśmy, przywykłe do europejskich luksusów i wygód… Początkiem naszej podróży było więc mocne zderzenie z rzeczywistością- po 18stej nie wychodź na ulicę, sprzęty elektroniczne miej zawsze schowane i spięte na kłódkę, w centrum pojawiaj się tylko w towarzystwie tubylca, a i najlepiej poruszając się w kolumnie, tzw. „gęsiego”… I te ciągłe gwizdy, wrzaski, „muylindas” ( z hiszp.- bardzo ładne)- doprawdy do znudzenia, żeby nie wyrazić się dobitniej… Z drugiej strony jednak ludzie (wiem, wiem- powtarzam się!) w Wenezueli sprawili, że zostawiłyśmy tam dużo sympatii. Te wspaniałe, ambitne jednostki, które ze względu na panującą sytuacje polityczno-ekonomiczną (precz z Chavezem!) marzą o chwili, w której będą mieć niezbędną do emigracji sumę… Mimo trudów dnia powszedniego uśmiech na ich twarzach jest powszechny. Trzymajmy kciuki 5go października br.- choć wielu prorokuje wynik korzystny dla Chaveza, być może w tych wyborach prezydenckich uda im się coś zdziałać…
Tymczasem w Kolumbii, o czym wspominała już Ana, było inaczej. Bardziej stonowane komplementy, bez zbędnych gwizdów czy namolnego zaczepiania na ulicy, okazały się nawet przyjemne J. Choć tak naprawdę kwestia bezpieczeństwa zaważyła- kurcze, mogłyśmy po zmroku wyjść na miasto! Byłyśmy na koncercie! Moczyłyśmy się w Morzu Karaibskim w blasku księżyca! Nasi kolumbijscy przyjaciele żartują nawet, iż w naszej krwi płynie ichnia krew. A Fernanda, nasz host w Bogocie, nazywała nas nie tylko Mamuśkami :P, lecz także Polombianitami (mieszanka Polski i Colombii :P). I jak tu ma nam nie być przykro? Ale, ale… Kolejny kraj, kolejna przygoda!
Tymczasem Ekwador! Jedno z moich marzeń! Choć jesteśmy tu od parunastu zaledwie godzin, zdążył już on nas zaczarować. Mozaikę zwykłych ludzi pracy i Indian w tradycyjnych strojach spotyka się na każdym kroku. Bezsprzecznie tańsze środki transportu (za niemalże 6ściogodzinną trasę zapłaciłyśmy niespełna 15 zł!) niż w Wenezueli czy Kolumbii plus spokój bijący od kierowców (uwaga! Puszczają kierunkowskaz zmieniając pas czy skręcając! WowJ ) to z pewnością zalety, których brakowało nam w poprzednich krajach. Ach, zapomniałabym- w końcu usłyszałyśmy również język keczua na żywo J Jedno się nie zmieniło- wciąż prześladują nas arepy (kukurydziane bułki vel. arepitas) i empanadas (pierożki ze wszelakim nadzieniem), oczywiście „muyrico” (z hiszp.. bardzo smaczne) i „barato” (z hiszp. tanio). Naprawdę nie możemy już na nie patrzeć – zastanawia nas, czy tak będzie aż do Argentyny? 
Besos y abrazos,
Ola

1 komentarz: