Kochani! Jak tu zacząć, by opisać
wszystko to, co przeżyłyśmy w ciągu ostatnich dni? Nie wiemy! Działo się tak
wiele- i choćbyśmy bardzo chciały, z pewnością nie uda nam się oddać w tych
kilku słowach kompletu naszych wrażeń i emocji!
Na wstępie zaznaczmy, że oczywiście
miałyśmy niesamowicie dużo szczęścia już od pierwszego dnia naszej podróży. 35
stopni, krótkie szorty, bluzki na ramiączka...bo jak inaczej wytrzymać w takiej
temperaturze? Niestety, realia wenezuelskie nieco nas zaskoczyły... nasze
ubranie dla każdego przeciętnego Wenezuelczyka było co najmniej nierozsądne,
krzyczano za nami 'uuu, la playa, la playa!' (dosł. plaża, plaża), tudzież
'chicas guapas, lindas!' (dosł. piękne dziewczyny). Zmusiło nas to do szybkiego
powrotu do domu i założenia ubrania, bardziej wtapiającego nas w tłum.Tutaj
nikt nie wyjdzie na ulicę w krótkich spodenkach - długie jeansy i koszule są na
porządku dziennym! Co za naród! :) Wyobraźcie sobie trzy blondynki o mlecznej
jeszcze karnacji, w stolicy Wenezueli, chadzające beztrosko w krótkich
spodenkach! Byłyśmy atrakcją turystyczną numer jeden. W końcu nieczęsto spotyka
się takie pan de leche (dosł. mleczna bułeczka, czyli my!) na ulicach Caracas. No
nic, uczymy się wszakże na własnych błędach.
Właśnie przez naszą jasną karnację oraz
'dziwny' język na ulicy zaczepił nas nasz obecny host - Frayank. Człowiek z ulicy, który dosłownie
przygarnął nas pod swój dach, pokazał Wenezuelę od podszewki a jego rodzina
stała się naszą...dziękujemy Ci po stokroć Fray! Wracając - Fray zaczepił nas
mówiąc, żebyśmy na siebie uważały, że w centrum Caracas nie jest bezpiecznie,
szczególnie dla nas - blond Europejek. I tak też od słowa do słowa, Frayank
stał się naszym przewodnikiem po mieście, bodyguard'em, kompanem rozmów i
dobrym przyjacielem. Razem ze swoją mamą i siostrą (które były niesamowicie
ciekawe nas) zabrali nas do typowo wenezuelskiej restauracji, gdzie miałyśmy
okazję spróbować przepysznego Pabellón. Frayank, jego rodzina i przyjaciele
(których miałyśmy szczęście poznać) sukcesywnie opowiadali nam o kraju
kontrastów i absurdu - Wenezueli. Rodzina Fraya traktuje nas jak własną i tak
się tutaj czujemy - jak w domu. Wszyscy
są przekochani, troszczą się o nas, gotują nam, chcą, abyśmy poznały i
pokochały ich kraj a także ciągle pytają o Polskę - takiej wymiany kulturowej
życzymy każdemu. Thank You sooo much, Frayank & your family, you're the best :)
Nie, nie, nie... To nie koniec tego dobrego
:) Działo się o wiele więcej! Omijając mainstreamowe zakątki Caracas,
spacerowałyśmy z Fray'em i Gollo (btw. członkami rockowego zespołu Psinocencia
. Polecamy ich gorąco, a link do ich fb znajdziecie pod wpisem. Chciałyśmy jak
najszybciej kupić bilet do Salto Angel. Niestety, nie mogłyśmy przewidzieć, iż
dla Wenezuelczyków Semana Santa, czyli nasz Wielki Tydzień jest właśnie czasem
idealnym na podróżowanie. Ruch autobusowy i samochodowy jest o tyle wzmożony,
że ostatecznie nie dostałyśmy biletów i 'utknęłyśmy' w Caracas na dłużej niż
planowałyśmy. Szybko jednak pojawił się plan awaryjny- zdobędziemy przepiękny
szczyt Pico Naiguatá, wznoszący się na 2765 metrów npm !!! :)
Jak też postanowiliśmy, tak uczyniliśmy.
Ostrzegano nas wprawdzie, iż podejście należy do ciężkich, jednak z dobrym
towarzystwem nic nie jest straszne. Zapakowałyśmy buty trekkingowe,odpowiednie
ubrania i puszki z sardynkami...no i w drogę z naszą wesołą, wenezuelską
kompaniją! :)
Ból, śmiech, odarte stopy, bolące mięśnie
i cogodzinne skurcze- tego nam nie zabrakło po drodze. Ale ale, zdobyliśmy Pico
Naiguatá za pierwszym podejściem! Owszem, było ciężko. Niejednokrotnie mała
dżungla i jej klimat nam doskwierał, a rozrzedzone powietrze na wysokościach
spowalniało nasze tempo. Jednak widoki, które nas zastały po drodze, a
szczególnie na szczycie góry, są nie do opisania i na pewno były warte każdego
plasterka na stopie. Marzyliście kiedyś o tym, by być w niebie? My tego
doświadczyłyśmy. Opływające nas chmury, nieskażona niczym natura, a'la stołowe
pagórki, na których o poranku podziwiałyśmy oceaniczne fale... Pobujałyśmy w
obłokach, ale w realu!!!
Rozmarzone i nieco obolałe wróciłyśmy do
domu naszych kochanych hostów. Na szczęście udało nam się zdobyć bilety
autobusowe do Ciudad Boliwar, z którego też dostaniemy się pod Wodospad Salto
Angel. A teraz Święta...nie do końca jednak polskie. Tutaj w Wenezueli
Wielkanoc nie jest świętem rodzinnym. Ludzie chodzą w góry, na plażę, piją,
imprezują... nawet w Wielką Sobotę wszystkie sklepy tutaj nie próżnują! Co
więcej- każdego dnia Świąt można zrobić zakupy na pobliskim mercado (dosł.
rynku).
Żeby jednak tradycji stało się zadość
postanowiłyśmy same przyrządzić śniadanie wielkanocne dla naszej wenezuelskiej
rodzinki. Koszyczka może i nie było, ale za to były faszerowane jajka, jajka z
majonezem, warzywa, pieczywo, serek i wędlinka...mniam!
Pozdrawiamy i ściskamy! Wesołych Świąt
raz jeszcze! A jutro Ciudad Boliwar i przygotowania do wyprawy w prawdziwą
Dżunglę, czyli Salto Angel...
Ola& Marta & Ana
obiecany link do zespołu:
http://www.facebook.com/Psinocenciaband
a tu bezposredni do ich strony:
http://twitter.com/#!/psinocencia
tu możecie ściągnąć ich kawałki
polecamy!! Les recomendamos esta banda!
http://www.facebook.com/Psinocenciaband
a tu bezposredni do ich strony:
http://twitter.com/#!/psinocencia
tu możecie ściągnąć ich kawałki
polecamy!! Les recomendamos esta banda!
Hej dziewczyny,
OdpowiedzUsuńNa początek chciałbym pozdrowić Was gorąco i pogratulować odwagi. Trzymajcie się dzielnie i bezpiecznie. Mam drobne pytanko, czy będziecie zamieszczały fotki z wyprawy na bieżąco, czy może dopiero po powrocie? Na pewno miło by było, gdyby do każdego wpisu choć jeden charakterystyczny (bądź nie!) kadr się pojawił.
Uważajcie na siebie i bawcie się dobrze!
Hej!
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie!! Cudownie jest mieć tyle wsparcia u innych, to nas naprawdę bardzo motywuje! Fotki z wyprawy będą zamieszczane na bieżąco - mamy wybrane zdjęcia do dzisiejszego wpisu oraz do nowego albumu 'Wenezuela'...problem jest w tym, że nie chcą się ładować!:( Walczymy już z blogiem od kilku godzin i nie możemy znaleźć przyczyny..mamy także materiał i zdj do opisu jedzenia (przepysznego)...ale co zrobić, jak się nie chcą ładować?:( Dziękujemy jeszcze raz i mamy nadz, że jakoś się uda załadować::) Na facebooka ładują się bez problemu - więc zapraszamy - http://www.facebook.com/LasBlondynas?ref=ts
ale na blogu będą inne, więc nie będzie powtórek:)
Hej, fajny wpis. Jak dla mnie to cały czas jakiś kosmos co Wy wyprawiacie. Musicie mieć chyba wielkie coj....es, ja na pewno takich nie mam :P. Uważajcie tam na siebie, Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńHej, dzieki! Mamy cojones, mamy:) jeszcze:)
OdpowiedzUsuńPo tych wszystkich ostatnich wieściach tak jakby mi mowę odjęło. Mogę tylko powiedzieć: WOW!
OdpowiedzUsuńja wchodzę tu codziennie, często w pracy, i porównuję to co piszecie z tym co ja widzę na codzień - szarą rzeczywistość i moja zazdrość i podziw dla Was rośnie każdego dnia.
OdpowiedzUsuń