niedziela, 8 kwietnia 2012

Pan de leche w Caracas!!!


Kochani! Jak tu zacząć, by opisać wszystko to, co przeżyłyśmy w ciągu ostatnich dni? Nie wiemy! Działo się tak wiele- i choćbyśmy bardzo chciały, z pewnością nie uda nam się oddać w tych kilku słowach kompletu naszych wrażeń i emocji!



Na wstępie zaznaczmy, że oczywiście miałyśmy niesamowicie dużo szczęścia już od pierwszego dnia naszej podróży. 35 stopni, krótkie szorty, bluzki na ramiączka...bo jak inaczej wytrzymać w takiej temperaturze? Niestety, realia wenezuelskie nieco nas zaskoczyły... nasze ubranie dla każdego przeciętnego Wenezuelczyka było co najmniej nierozsądne, krzyczano za nami 'uuu, la playa, la playa!' (dosł. plaża, plaża), tudzież 'chicas guapas, lindas!' (dosł. piękne dziewczyny). Zmusiło nas to do szybkiego powrotu do domu i założenia ubrania, bardziej wtapiającego nas w tłum.Tutaj nikt nie wyjdzie na ulicę w krótkich spodenkach - długie jeansy i koszule są na porządku dziennym! Co za naród! :) Wyobraźcie sobie trzy blondynki o mlecznej jeszcze karnacji, w stolicy Wenezueli, chadzające beztrosko w krótkich spodenkach! Byłyśmy atrakcją turystyczną numer jeden. W końcu nieczęsto spotyka się takie pan de leche (dosł. mleczna bułeczka, czyli my!) na ulicach Caracas. No nic, uczymy się wszakże na własnych błędach.

Właśnie przez naszą jasną karnację oraz 'dziwny' język na ulicy zaczepił nas nasz obecny host -  Frayank. Człowiek z ulicy, który dosłownie przygarnął nas pod swój dach, pokazał Wenezuelę od podszewki a jego rodzina stała się naszą...dziękujemy Ci po stokroć Fray! Wracając - Fray zaczepił nas mówiąc, żebyśmy na siebie uważały, że w centrum Caracas nie jest bezpiecznie, szczególnie dla nas - blond Europejek. I tak też od słowa do słowa, Frayank stał się naszym przewodnikiem po mieście, bodyguard'em, kompanem rozmów i dobrym przyjacielem. Razem ze swoją mamą i siostrą (które były niesamowicie ciekawe nas) zabrali nas do typowo wenezuelskiej restauracji, gdzie miałyśmy okazję spróbować przepysznego Pabellón. Frayank, jego rodzina i przyjaciele (których miałyśmy szczęście poznać) sukcesywnie opowiadali nam o kraju kontrastów i absurdu - Wenezueli. Rodzina Fraya traktuje nas jak własną i tak się tutaj czujemy - jak w domu.  Wszyscy są przekochani, troszczą się o nas, gotują nam, chcą, abyśmy poznały i pokochały ich kraj a także ciągle pytają o Polskę - takiej wymiany kulturowej życzymy każdemu. Thank You sooo much, Frayank & your family, you're the best :)

Nie, nie, nie... To nie koniec tego dobrego :) Działo się o wiele więcej! Omijając mainstreamowe zakątki Caracas, spacerowałyśmy z Fray'em i Gollo (btw. członkami rockowego zespołu Psinocencia . Polecamy ich gorąco, a link do ich fb znajdziecie pod wpisem. Chciałyśmy jak najszybciej kupić bilet do Salto Angel. Niestety, nie mogłyśmy przewidzieć, iż dla Wenezuelczyków Semana Santa, czyli nasz Wielki Tydzień jest właśnie czasem idealnym na podróżowanie. Ruch autobusowy i samochodowy jest o tyle wzmożony, że ostatecznie nie dostałyśmy biletów i 'utknęłyśmy' w Caracas na dłużej niż planowałyśmy. Szybko jednak pojawił się plan awaryjny- zdobędziemy przepiękny szczyt Pico Naiguatá, wznoszący się na 2765 metrów npm !!! :)

Jak też postanowiliśmy, tak uczyniliśmy. Ostrzegano nas wprawdzie, iż podejście należy do ciężkich, jednak z dobrym towarzystwem nic nie jest straszne. Zapakowałyśmy buty trekkingowe,odpowiednie ubrania i puszki z sardynkami...no i w drogę z naszą wesołą, wenezuelską kompaniją! :)

Ból, śmiech, odarte stopy, bolące mięśnie i cogodzinne skurcze- tego nam nie zabrakło po drodze. Ale ale, zdobyliśmy Pico Naiguatá za pierwszym podejściem! Owszem, było ciężko. Niejednokrotnie mała dżungla i jej klimat nam doskwierał, a rozrzedzone powietrze na wysokościach spowalniało nasze tempo. Jednak widoki, które nas zastały po drodze, a szczególnie na szczycie góry, są nie do opisania i na pewno były warte każdego plasterka na stopie. Marzyliście kiedyś o tym, by być w niebie? My tego doświadczyłyśmy. Opływające nas chmury, nieskażona niczym natura, a'la stołowe pagórki, na których o poranku podziwiałyśmy oceaniczne fale... Pobujałyśmy w obłokach, ale w realu!!!

Rozmarzone i nieco obolałe wróciłyśmy do domu naszych kochanych hostów. Na szczęście udało nam się zdobyć bilety autobusowe do Ciudad Boliwar, z którego też dostaniemy się pod Wodospad Salto Angel. A teraz Święta...nie do końca jednak polskie. Tutaj w Wenezueli Wielkanoc nie jest świętem rodzinnym. Ludzie chodzą w góry, na plażę, piją, imprezują... nawet w Wielką Sobotę wszystkie sklepy tutaj nie próżnują! Co więcej- każdego dnia Świąt można zrobić zakupy na pobliskim mercado (dosł. rynku).
Żeby jednak tradycji stało się zadość postanowiłyśmy same przyrządzić śniadanie wielkanocne dla naszej wenezuelskiej rodzinki. Koszyczka może i nie było, ale za to były faszerowane jajka, jajka z majonezem, warzywa, pieczywo, serek i wędlinka...mniam!






Pozdrawiamy i ściskamy! Wesołych Świąt raz jeszcze! A jutro Ciudad Boliwar i przygotowania do wyprawy w prawdziwą Dżunglę, czyli Salto Angel...

Ola& Marta & Ana

obiecany link do zespołu:
http://www.facebook.com/Psinocenciaband
a tu bezposredni do ich strony:
http://twitter.com/#!/psinocencia
tu możecie ściągnąć ich kawałki

polecamy!! Les recomendamos esta banda! 

6 komentarzy:

  1. Hej dziewczyny,
    Na początek chciałbym pozdrowić Was gorąco i pogratulować odwagi. Trzymajcie się dzielnie i bezpiecznie. Mam drobne pytanko, czy będziecie zamieszczały fotki z wyprawy na bieżąco, czy może dopiero po powrocie? Na pewno miło by było, gdyby do każdego wpisu choć jeden charakterystyczny (bądź nie!) kadr się pojawił.
    Uważajcie na siebie i bawcie się dobrze!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej!
    Dzięki wielkie!! Cudownie jest mieć tyle wsparcia u innych, to nas naprawdę bardzo motywuje! Fotki z wyprawy będą zamieszczane na bieżąco - mamy wybrane zdjęcia do dzisiejszego wpisu oraz do nowego albumu 'Wenezuela'...problem jest w tym, że nie chcą się ładować!:( Walczymy już z blogiem od kilku godzin i nie możemy znaleźć przyczyny..mamy także materiał i zdj do opisu jedzenia (przepysznego)...ale co zrobić, jak się nie chcą ładować?:( Dziękujemy jeszcze raz i mamy nadz, że jakoś się uda załadować::) Na facebooka ładują się bez problemu - więc zapraszamy - http://www.facebook.com/LasBlondynas?ref=ts
    ale na blogu będą inne, więc nie będzie powtórek:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, fajny wpis. Jak dla mnie to cały czas jakiś kosmos co Wy wyprawiacie. Musicie mieć chyba wielkie coj....es, ja na pewno takich nie mam :P. Uważajcie tam na siebie, Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, dzieki! Mamy cojones, mamy:) jeszcze:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Po tych wszystkich ostatnich wieściach tak jakby mi mowę odjęło. Mogę tylko powiedzieć: WOW!

    OdpowiedzUsuń
  6. ja wchodzę tu codziennie, często w pracy, i porównuję to co piszecie z tym co ja widzę na codzień - szarą rzeczywistość i moja zazdrość i podziw dla Was rośnie każdego dnia.

    OdpowiedzUsuń