poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Yes! We are back! Kolejny etap podróży - Kolumbia.




Witamy wszystkich i już na wstępie przepraszamy za absencję blogową. Niestety, Internet w Ameryce Południowej nie należy do najszybszych, a i ostatnio również wiele się działo...Obiecujemy jednak pisać bardziej regularnie! Zapraszamy również wszystkich do dołączenia i śledzenia nas na facebooku, gdzie umieszczamy trochę więcej zdjęć oraz krótkie noty (na fb zdjęcia i teksty ładują się znacznie szybciej niż na blogu) - http://www.facebook.com/LasBlondynas?ref=tn_tnmn

A co u nas…
z pięknej Canaimy powróciłyśmy do Caracas, skąd przemierzyłyśmy długą i obfitującą w przygody drogę do resortu turystycznego Santa Marta w Kolumbii (opis tej szalonej drogi już wkrótce!). Z sentymentem pożegnałyśmy niebezpieczną Wenezuelę, a powitałyśmy zupełnie inny świat - Kolumbię.
No tak....Kolumbia. Wszyscy myślą, że tak tu niebezpiecznie i okropnie, a na każdym rogu można kupić kokainę lub innego rodzaju używkę. Nic bardziej mylnego! Chciałybyśmy chociaż trochę obalić tego rodzaju mity i stereotypy! Kolumbia jest przewspaniałym państwem z fantastycznymi, przyjaznymi ludźmi, którzy dumni są z bycia Kolumbijczykami.


Różnica między Wenezuelą a Kolumbią rzuciła nam się w oczy dosłownie w momencie przekroczenia granicy. Inny krajobraz, inni ludzie. Na ulicach, drogach oraz chodnikach nie zalegały już sterty papierów i śmieci (perfekcyjnie nie było, ale różnica ogromna). Ludzie jakby radośniejsi, bardziej otwarci, lepiej ubrani no i….prawie każdy mówi choć trochę po angielsku! W Wenezueli spotkałyśmy bardzo wiele osób. Zaledwie pięć z nich potrafiło w miarę dogadać się z nami po angielsku. Tutaj, w Kolumbii, każdy mówi po angielsku i rozumie choć trochę. W Kolumbii ludzie są bardziej zrelaksowani, wydają się być szczęśliwi i dumni ze swojego pochodzenia oraz kraju. W Wenezueli każdy człowiek żyje w strachu przed kradzieżami, porwaniami, pobiciami oraz morderstwami.  Mało kto wychodzi z domu po godzinie 19 czy podróżuje nocami. Jedynie sposób prowadzenia pojazdów w tych dwóch krajach niewiele się od siebie różni. Ani w jednym, ani w drugim państwie nie przestrzega się zasad ruchu drogowego, każdy jedzie jak chce i nie zważa na ograniczenia czy dziury w drogach. Stłuczki samochodowe, trąbienie, wymachiwanie rękami i grożenie innym kierowcom są w obydwu państwach codziennością i czymś naturalnym.


Naszym pierwszym kolumbijskim przystankiem była wspomniana już Santa Marta. Jest to najstarsze miasto Kolumbii oraz najbardziej znany ośrodek turystyczny, do którego co roku przyjeżdża wielu turystów. Niestety, czystość miasteczka oraz plaża pozostawia wiele do życzenia…z Santy Marty można udać się w wiele pięknych i wspaniałych miejsc. Najbardziej znanymi są Zaginione Miasto, Playa Blanca czy Taganga. My jednak postanowiłyśmy wybrać się do niezwykle urokliwego Parku Tyrona, gdzie spędziłyśmy dwa dni na kąpielach w Morzu Karaibskim, hikingu oraz znowu miałyśmy okazję spać w hamakach! Bliss….Na daremne niestety szukałyśmy małp (które podobno tam żyją) oraz wioski Indian (do której prowadzi bardzo długa oraz ciężka droga). Wielkim przypadkiem było dla nas spotkanie na plaży naszych dwóch australijskich koleżanek, z którymi miałyśmy przyjemność jechać pod wodospady w Canaimie. Cóż za zbieg okoliczności!


Po Sancie Marcie nadszedł czas na kolejny przystanek. Po długiej, 24 godzinnej podróży autobusem dotarłyśmy do stolicy Kolumbii – Bogoty. Na terminalu z wielkim uśmiechem na ustach powitała nas Fernanda, która gościła nas u siebie przez 4 dni. Jest ona rodziną naszej wspaniałej przyjaciółki Dagmary, której bardzo mocno dziękujemy za pomoc oraz polecenie! Pozdrawiamy małego Polombianito! Fernanda poświęciła nam bardzo dużo czasu – zabrała nas na koncert zespołu BURAKA (gdzie szalałyśmy pod sceną jak nastolatki, tańcząc bez opamiętania!), pokazała miasto, oprowadziła po najciekawszych zakątkach Bogoty. Dzięki Fernandzie miałyśmy okazję spróbować najważniejszych i najbardziej znanych  kolumbijskich przysmaków (o których już niebawem w dziale Przysmaki w Podróży). Ponadto, nasza kolumbijska przyjaciółka robiła wszystko, abyśmy pokochały jej kraj oraz spojrzały na niego przez pryzmat ludzi oraz ich nastawienia, a nie poprzez narkotykowe stereotypy. Dzięki niej oraz jej wspaniałym przyjaciołom (którzy od samego początku okazali nam swoją niesamowitą gościnność oraz uczyli tańczyć salsę oraz merenge!) zobaczyłyśmy, że Kolumbia wcale nie jest taka groźna i straszna!

Teraz wypoczywamy w Cali, regenerujemy siły na kolejny przystanek oraz kolejne państwo. Już za parę dni – Ekwador! Juppi!:)

Ania




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz