wtorek, 1 maja 2012

O tym, jak spotkałyśmy Polonię w samym środku świata...


Hej! Witam wszystkich!

To ja Marta. Z racji tego, że już opuszczamy cudowne Quito, postanowiłam zrobić szybkie jego podsumowanie. Spędziłyśmy tam wspaniałe 4 dni. Jakimś cudem zdążyłyśmy zobaczyć to, co każdy turysta zobaczyć musi.  Poznałyśmy wspaniałych ludzi! Nauczyłyśmy się salsy. Przeżyłyśmy 3 wspaniałe imprezy! Bilans końcowy- było niezapomnianie!


No to w skrócie od początku.


Niestety nasz host jest studentem architektury przed obroną pracy dyplomowej, dlatego w trakcie dnia nie mógł towarzyszyć nam w zwiedzaniu. Studia nie przeszkadzały mu jednak w tym, by prawie co noc chodzić z nami na imprezy. Ola od zawsze kochała tańczyć, zresztą  ja też. Ale nasza Ania poczuła tam taki pociąg do tańca, że odkąd tu jesteśmy ćwiczy ruch bioder i non stop śpiewa „danza kuduro”. Już wiemy, że po powrocie do Polski idzie do szkoły salsy. Ach ,a jak tu faceci tańczą! Po prostu bajka :)



W samym Quito nie za wiele jest do zwiedzania. Tak jak w każdym dużym mieście i tu niesamowite korki uliczne, które sprawiają, że miasto zawsze jest mało przejezdne. Pierwszego dnia po prostu chodziłyśmy. To tu, to tam. Podobają nam się tu uniwersytety. Ładne, zadbane budynki z wszystkim, czego student może sobie zapragnąć. Studenci uczą się w pięknych bibliotekach. Jest tak super, że nasz host spędza na uczelni całe dnie. Nie potrzebuje praktycznie wychodzić z kampusu, bo tam wszystko ma :)

Lubimy bardzo Ekwadorczyków. Nie są tacy „dzicy” jak np. Wenezuelczycy. Na ulicach czułyśmy się bardzo bezpiecznie. Nie bałyśmy się więc pierwszego dnia po prostu się błąkać.

Następny dzień przeznaczyłyśmy na Muzeum Środka Świata. Dojechałyśmy tam wcześnie rano, bo wiedziałyśmy, że tak naprawdę są dwa muzea i jest dużo do zobaczenia. No i nie było inaczej. Okazało się, że pierwsze muzeum- to oficjalne , a i owszem duże jest, ale nic ciekawego tak naprawdę w nim nie ma. Nawet prawdziwego środka świata nie było :( Zainwestowałyśmy tam parę godzin i zmartwione tym, że nic nie zobaczyłyśmy, usiadłyśmy, by odpocząć. Niestety, nie było nam to dane. Dzieci, które tłumnie przyjechały tam autokarami na szkolną wycieczkę, zainteresowały się nami bardziej niż eksponatami w muzeach. ” Estan  muy beautiful!” (mix hiszp.  i ang. dosł. Jesteście piękne).


Całe grupki dzieci ze szkoły językowej podbiegały do nas, żeby zrobić z nami wywiad. Śmiałyśmy się, że od poniedziałku będziemy wyświetlane na każdej lekcji w tej szkole. W sumie w jakiś sposób to czyni nas sławne. A może wrzucą to na youtuba… hehe! Wszyscy tu mają najnowsze telefony blackberry, siedzą na twitterze i fb non stop. Byłoby śmiesznie, bo wtedy zobaczylibyście nasze zdziczałe miny, kiedy dostajemy pytania „Co myślicie o adopcji? A macie już chłopaków w Quito? Czy chciałybyście mieć?” Że tak powiem po 5tym wywiadzie uciekałyśmy gdzie pieprz rośnie, czyli za szalet, gdzie zmuszone byłyśmy zjeść nasz lunch, bo na widoku, w cywilizowany sposób wolałyśmy nie ryzykować.





Na szczęście w drugim muzeum, gdzie jest prawdziwy środek świata (widziałyśmy na GPSie) czekało nas o wiele więcej atrakcji. Zaczynając od przewodnika, mówiącego po angielsku. Opowiadał nam o kulturze pierwszych osadników, w tym o wierze, życiu, śmierci-to oni zmniejszali głowy zmarłych  gotując  je. Przeraził nas ten proceder- odcinano głowę zmarłemu, kruszono czaszkę i wyciągano jej kości. Następnie głowa taka była gotowana- tym samym skurczając się do wielkości piłeczki tenisowej. W środek wkładano kamienie, by nie straciła ona swego pierwotnego kształtu. Po wysuszeniu służyła ona jako szamański amulet- symbol siły oraz silnej więzi ze światem zmarłych. Atatay- jakby to powiedzieli Ekwadorczycy ( w ekwadorskim dialekcie- obrzydliwe).  Poza tym nie zabrakło pokazu zwierząt żyjących w dżungli. No i oczywiście eksperymenty. Wszyscy mówili, że postawienie jajka na gwoździu na równiku jest proste, ale nic bardziej mylnego! Żadnej się to nie udało, ale oczywiście jest to możliwe. Ogólnie było zabawnie i śmiesznie. Na koniec potańczyłam sobie z panem ubranym w ludowy strój z lokalnego plemienia :)

Zaraz potem zdarzyło się „to coś”, co czasami nam się niespodziewanie zdarza! Nagły zwrot akcji. Ola usłyszała polski. No więc Marta już zagaduje. Okazuję się, że czwórka braci ze Śląska spakowało swoje cztery wspaniałe żony i przywieźli je na wakacje do kuzyna-księdza misjonarza z miejscowości Ventanas. Akurat tego dnia i o tej godzinie przyjechali do tego samego  muzeum. Po szybkim przedstawieniu się, Janek (ksiądz misjonarz, który kazał mówić do siebie po imieniu) zabrał nas z powrotem do Quito oraz zaprosił na wspólny obiad, a potem na zwiedzanie rynku indiańskiego i przeogromnego posągu Matki Boskiej Apokaliptycznej- Virgen de Quito,  gdzie Janek pełnił podwójną rolę- organizatora i przewodnika. Ale i tam nasza wspólna przygoda nie skończyła się- wspólnie zjedliśmy empanadas de viento i wypiliśmy lokalny trunek, w smaku przypominający grzane wino, o wdzięcznej nazwie- candelazo.



Ludzie okazali się wspaniali! Nasze poczucie humoru, język polski! Było świetnie. Byłyśmy również zachwycone samą osobą Janka. Mieszka w Ekwadorze od 15 lat. Założył fundacje pomagającą dzieciom z biednych domów. Dosłownie daje im jedzenie, książki do szkoły, no i zapewnia im opiekę medyczną, czyli wszystko to, na co nie stać ich rodziców. Obecnie zbiera środki na budowę szkoły dla nich. Jest niesamowicie charyzmatyczny, a do tego bardzo ludzki. Link do jego strony znajdziecie tu:



Jeżeli ktoś z Was chciałby zrobić coś dobrego, pomóc Jankowi, a przede wszystkim tym biednym dzieciom- macie okazję na adopcję na odległość (szczegóły znajdziecie na powyższych stronach). Koszta na polskie pieniądze są naprawdę niewielkie,  a możliwe jest uszczęśliwienie wspaniałych dzieci.  Możliwy jest jeszcze wolontariat-czyli pomoc Jankowi bezpośrednio w Ventanas. Taki osobnik pomaga dzieciom przy lekcjach, organizuje jakieś zabawy w czasie wolnym, pomaga przy wydawaniu jedzenia. Zdążyłyśmy porozmawiać z trójką obecnych wolontariuszy-jedną Polka i dwójką Czechów. Są bardzo zadowoleni. Oprócz pomocy mają swoje normalne życie prywatne. Uczęszczają na kurs hiszpańskiego, chodzą na imprezy. Bardzo żałuję, że nie mamy wystarczająco dużo czasu, by pojechać i zobaczyć ten ośrodek :(

W sobotę natomiast zajechałyśmy do miejscowości Otavalo. To właśnie w ten dzień miasteczko zamienia się w jeden wielki targ z typowymi produktami ekwadorskimi. Miałyśmy małe problemy, najpierw z wyszykowaniem się, potem z dojazdem. Ostatecznie zajechałyśmy tam z ogromnym opóźnieniem, bo około 16. Pech chciał, że zaczęło padać i ogólnie stragany szybko składano. Ale ale, mimo to, co zobaczyłyśmy to nasze. Ogromny wybór typowych ubrań ekwadorskich z najlepszych materiałów , całe sterty rzecznie robionej biżuterii, szale, swetry….Każda coś sobie kupiła i zmęczone zakończyłyśmy nasze zakupy. 
Podsumowując- wspaniale jest spotykać rodaków na drugim końcu świata, w miejscu tak egzotycznym , jak równik. Jeszcze raz serdecznie zachęcamy do odwiedzenia strony Janka!

Tymczasem hasta luego! (z hiszp. do zobaczenia)

Marta



3 komentarze:

  1. wow a u nas juz 22, jesteście 10 godz do tylu !! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie Piotrze, jestemy dokladnie 7 h do tylu. Ale to i tak duza roznica przysparzajaca komunikacje z Polska :)

      Usuń