sobota, 11 sierpnia 2012

Literackie podsumowanie 3 miesięcy podróży spędzonych w Ameryce Południowej


Podsumowując nasze latynoamerykańskie wojaże,
Niewiele się wyjaśni, jedynie się okaże,
Że Las Blondynas nie próżnując ani chwili,
Zrobią coś na przekór – by wszyscy się zdziwili!
Rymem dziś Was uświadczymy – bośmy wleciały na światłości wyżyny!
Tutaj tytułem wyjaśnienia, krótka informacja
Na naszym blogu nie pojawiała się regularna relacja.
Z waj fajem problemy często miewałyśmy,
Za co przepraszamy, bo pisać naprawdę częściej chciałyśmy!

Las Blondynas w Caracas, pierwsze dni w Ameryce Południowej


Zacząć należy od niebezpiecznej Wenezueli, a jakże!
Frayanka[1], Wielkanocy oraz o tym także,
Że na ulicach Caracas w ukropie i wśród ludzi tysięcy,
Czyhali na nas bandyci, zbrodniarze i, szczególnie w Petare[2], zboczeńcy!
W międzyczasie wdrapałyśmy się na szczyt Pico Naiguata[3],
W trudzie, znoju i pocie spałyśmy w 8 osób w jednym małym namiocie!
Na Canaimę[4] przyszedł czas, Las Blondynas poszły w las…
A raczej w dżunglę, gdzież, o Boże drogi!
Zamoczyły u stóp najwyższego wodospadu na świecie[5] swe nogi.

Zabawa pod Salto Angel, Canaima, Wenezuela

Pan de Leche[6] za nami wołano
Bo skórę jak bułeczka z mlekiem od rodziców nam dano.
Najgorzej jednak granicę wspominamy,
Mimo, iż bez żadnej grabieży, to nieznośni kontrolerzy nasze bagaże non-stop przegrzebywali
I wysokich łapówek od nas oczekiwali!
Tysiące kontroli, postojów, rewizji…
Sprawiły, że czułyśmy się jak w ukrytej telewizji!
Dwa tygodnie w Caracas byłyśmy, a już z wenezuelską rodziną umowę zawarłyśmy,
Że niebawem powrócimy i ich wszystkich odwiedzimy!

Zoraya, Frayank, Ola, Ania, Gollo i Oriana- polsko-wenezuelska integracja!

Zdobywając Pico Naiguata, Caracas

Kolumbia bardzo gorąco i serdecznie nas przyjęła,
Wszechobecnym tańcem i muzyką totalnie nami zawładnęła.
Szaloną Fernandę tam poznałyśmy i razem z nią całą Bogotę na pieszo zwiedziłyśmy.
Pokazała nam muzea i parków tysiące,
Zabrała na górę Monserrate[7] , tak, że opuszczałyśmy Bogotę płaczące…

Las Blondynas z Fernandą, Bogota

Napięte w muzeum :)

Na niezapomnianym koncercie Buraka Som Systema[8] żeśmy były,
Nieziemsko od skakania się upociły, ale fantastycznie bawiły.
W Kolumbii do ósmej nad ranem człowiek się bawi,
Szczególnie jeśli mocno się wstawi.
Na parkietach gorąca cumbia[9] już króluje,
Dlatego każda z Las Blondynas z lokalami ostro tańcuje.
Jedyne czego żeśmy w Kolumbii nie spróbowały,
To ścieżek kokainy żeśmy nie powąchały…

Gdzieś po ekwadorskiej stronie...

Żegnaj Kolumbio, witaj piękny Ekwadorze!
Już na granicy byli z metra cięci handlorze!
Przy drogach jeszcze niższe krzątały się babiny,
Sprzedając napitek, jadło oraz sery z koziny.

Babina w Quito- sprzedająca słynne sery z koziny! :)

W Ekwadorze stolicę – Quito przyszło nam zobaczyć
I wśród lokalnej gawiedzi radośnie tułaczyć.
Daniel, nasz host[10] z couchsurfingu[11],
Mimo, iż nie studiował marketingu,
Tak nam Ekwador zareklamował,
Że zapał do dalszego zwiedzania wręcz się w nas gotował!
Quito pokazał nam z jak najlepszej strony
I – o dziwo – nie chciał żadnej z nas za żony!
Salsę[12] w Ekwadorze pokochałyśmy,
Gdyż strasznie dużo jej tam wytańczyłyśmy.

Quito nocą

Quito również nocą :)

Na równiku grupę Polaków spotkałyśmy
I dzięki nim nasz wyjazd ubarwiłyśmy.
Janko Misjonarz[13] na obiad nas zaprosił
I opowiedział o tym, jak ludziom pomoc nosi.
W kontakcie z nimi pozostaniemy –
Bo wszystkie Ślązoki – to fojne chłopoki!
Zafascynowane wolontariatem w Ekwadorze
Mamy już pomysł na następne wojoże!

Ślązacy spotkani na równiku, Ekwador

Prawdziwy równik!

Niezwykle dobrze Baños wspominamy,
Bo dużo sentymentu do tego miejsca mamy.
Poznałyśmy tam Jordiego i Karolinę[14],
Którą to parę…zaciągnęłyśmy na linę!
Lina ta zip lining[15] się nazywała
I wiele radości i śmiechu – jak dzieciom nam dała!
Do stóp wodospadu na linie zjechaliśmy,
Wypiliśmy zimne piwo i w wodospadzie prysznic wzięliśmy.
Na bungee o mało sobie nie skoczyłyśmy,
Ale, o pechu! Zbyt mało pieniędzy ze sobą miałyśmy!
Na rowerach cała nasza piątka okolice Bańos zjechała
I dużo frajdy przy tym miała.

Zip lining w Banos, Ekwador

Jordi & Las Blondynas & Karolina

Półtora miesiąca zleciało jak z bicza strzelił
I schemat granicy na nowo się powielił.
Tym razem, cóż za trwoga,
Każda z Las Blondynas prosiła o życie Boga!
Przejście Ekwador-Peru[16] zalicza się, choć do niewielu,
gdzie każda z nas oczy dookoła głowy miała, a Ola bojowo po scyzoryk sięgała.
Każdy z lokali myślał, że Las Blondynas takie bogate,
Że mają w portfelach grubą sałatę.
A tymczasem, niestety – nie miałyśmy grubej monety.
O transport nieustannie się targowałyśmy,
A ostatecznie dobrze na tym wszystkim wyszłyśmy.
Mancora w Peru naszym pierwszym przystankiem była,
I niezwykle nas na wstępie zadziwiła.
Brudne dzieci bawiące się na ulicach,
Nie tak jak europejskie – w dużych piaskownicach…

 Mancora, Peru

Podczas, gdy Marta kąpielą morską się napawała,
A Ola na słonku się wygrzewała…
Złodziej przy kocu pojawił się znienacka –
To była skrzętnie zaplanowana zasadzka!
Oli paszport utraciłyśmy, a ile problemów po tym miałyśmy!
Ale że Las Blondynas na cztery łapy zawsze spadają-
Niedługo potem tymczasowy paszport w Limie dostają.
Konsul Latoszek[17] pomógł nam ogromnie
I życząc udanej podróży trzymał kciuki stokrotnie.

Tu się było! Lima, Peru

Trujillo wspominamy z uśmiechem na twarzy,
Gdyż ruiny Chan-Chan[18] to nie ten zabytek, który nam się marzył…
Nie wspominając o naszym nudnym przewodniku…
Ale mimo to, atrakcji nie było tam bez liku!
Z Gabrielem, jego kolegami i tequilą miałyśmy awesome[19] spotkanie,
czułyśmy się trochę jak na Big Bang Theory[20] planie!

Chan Chan :)
Trendem się stało na naszej wyprawie,
Że głównie z lokalami stołujemy się przy dobrej strawie.
Każdy lokalny market[21] wyhaczymy – dobrze tam zjemy i nie przepłacimy.
Jedzenie latynoamerykańskie pożywne jest i sycące,
Choć nie zawsze higienicznie przygotowywane i zachęcające.

Dobra marketowa strawa :)

W Huaraz wzniosłyśmy się na poważne wysokości[22],
A żyjąc bez ciepłej wody – przemarzłyśmy tam do szpiku kości.
Co więcej, na lagunach i lodowcu[23] z powodów tysiąca
Choroba wysokościowa[24] była dla nas BARDZO męcząca.
Mimo, iż na naszym horyzoncie ujawniały się piękne pejzaże,
Szczyty lodowca czy jezioro marzeń…
Do toalety każda z nas czym prędzej biegła
I uwierzcie, nie tylko mina bardzo nam zrzedła!

Laguny Llanganuco i zrzedła mina Ani :)

Lodowiec Pastoruri

Lagun ciąg dalszy

W Limie dni kilka gościłyśmy u couchsurfingowego dredziarza[25],
W Barranco, dzielnicy artystów, ach, a nieopodal plaża!
Javier, bo takie było jego imię,
Pokazał nam Chiffę[26], lokalnego chińczyka w Limie!

Chiffa i nasi gospodarze :)

Peruwiański narodowy napitek to Pisco[27],
Mocny jak wódka, więc po kilku głębszych możesz spaść bardzo nisko!

Pijąc Pisco Sour- Javier, Ola i Ania

Wspomnieć trzeba również śliczną Arequipę,
Tak zwane Miasto Białe[28] – otoczone trzema wulkanami[29] – uwierzcie, bardzo okazałe!
Tutaj wycieczkę do Kanionu Colca zakupiłyśmy,
I oczywiście najniższą cenę wytargowałyśmy.
Nie mogły się nadziwić nad tym inne „białasy”,
Jak Las Blondynas do Kanionu Colca docierają nie płacąc za to dużej kasy!
Na dowód tego, że szczęście mamy do przewodników
Filip opowiedział nam historii bez liku!
Wiedział o Polakach w Kanionie i Majcherczyka wyprawach[30],
Co napawało nas dumą – oczywista sprawa!

Arequipa!

Anna w Kanionie Colca

Kolejne miasto, w którym Las Blondynas się bezsprzecznie zakochało
To Cusco – bo jego niesamowitości piękno dech w piersiach nam zapierało.
Kolorowe stroje, a Peruwianki, niczym łowickie dziewoje,
Alpaki na sznurkach trzymały,
By do zdjęć zadowolonym turystom pozowały.

Widok na Cusco

Peruwianki pozujące w Cusco

Zbiegiem okoliczności Manuela my poznały,
I gdyby nie bezzębny uśmiech – to byśmy się w nim strasznie zakochały!
Z Manuelem konno jeździłyśmy po okolicznych ruinach,
A potem zabrał nas na lokalne, kukurydziane piwo[31] – po pracy godzinach.
Zjadłyśmy cuy’a[32] po końskiej zagrodzie,
W nieziemskim smrodzie, bo było to w lokalnej gospodzie!

Konno eksplorując tereny wokół Cusco...

Z Manuelem w lokalnej gospodzie

Nadworny kucharz serwuje- cuy !

A teraz coś, na co wielu z Was czekało –
Ze starożytnymi Inkami spotkać nam się udało!
Po dwudniowej tułaczce, trudach i znoju,
Wspięłyśmy się na Machu Picchu – podziwiając je w duchowym spokoju.
Podążając mistycznym inkaskim śladem,
Las Blondynas detektywistycznie odkryły, co było dla Inków obiadem!
Produkcja filmu więc się rozpoczęła[33]-
I tym samym szeroką publikę niezmiernie ujęła!

W pełnej krasie na Machu Picchu :)

Przyszedł i czas na Jeziora Titicaca poznanie
W Puno więc osiadłyśmy, nie wiedząc co się stanie.
Na Wyspach Pływających spotkałyśmy ludzi tam żyjących.
Trudzą się oni rękodziełem, sprzedając je turystom – tylko tym, z dużym portfelem!

Wyspy Pływające, Jezioro Titicaca

Zgadniecie, na co potem przyszła pora?
Kolejna granica – i kolejna zmora!
O przejściu przez peruwiańską bramkę początkowo nie było mowy,
Gdyż Ola posiadała przecież paszport tymczasowy!
Wtedy łapówka celnikom była dana,
A Ola na boliwijską stronę przeszła uradowana.
Natomiast w urzędzie migracji, już na boliwijskiej stacji
Znowu łapówka została wręczona…
Tym razem to nie była gruba mamona..
Tylko chrupek opakowanie, które celnik zjadł sobie na śniadanie[34]

Granica Peru-Boliwia

Nocując jedną noc w Copacabanie
Zadawałyśmy sobie notorycznie to pytanie –
Czy tak już będzie do końca, o Chryste, Panie!?!
Możemy przywołać tu wiele sytuacji,
Ale na myśl przychodzi nam teraz jedna, ta z wieczornej kolacji.
Kiedy starsza, zgarbiona babina do Ani podchodzi,
Wyciąga drżącą rączkę…tu o pieniądze chodzi!
Ania mówi: „nie mam” – co teraz się stanie?
Ania tą samą ręką po dupie mocno dostanie!
Uciekamy więc z Copacabany!

Może w wielkim mieście uda nam się spotkać kogoś o miłym geście?
La Paz karnawałem[35] nas przywitało,
Całe miasto tańczące – aż wszystko wrzało!
Gdy każda z nas to zobaczyła- to w mig w tłum się wtopiła i w paradzie zatańczyła!

Karnawał w La Paz

Karnawał!!!

Las Blondynas chcąc żyć ekstremalnie:
„Zróbmy coś na granicy śmierci – będzie oryginalniej”!
I tu z panią z agencji turystycznej się zgodzę –
Przecież Death Road[36] jest po drodze!
Więc dziewczyny, na rowery!
Teraz będzie przygodowo, więc zjeżdżamy hardcorowo!
4700 m. n.p.m. to nasz punkt startowy,
Będzie bardzo szybko – więc włóżcie kaski na swe blond głowy!
Crazy Frog[37] nas podsumował w jednym zdaniu:
„Las Polacas – chicas locas”[38] – tuż przy pierwszym zatrzymaniu.
Uwierzcie, nasi Mili, że byście bardzo się zdziwili,
Droga Śmierci nie bez przyczyny jest tak nazwana –
Daje zastrzyk adrenaliny od samego rana!

 Ola i Crazy Frog na Death Road 

Ekipa w komplecie, Death Road, Boliwia

Sucre minęłyśmy, podczas gdy w Potosi
Na kilka dni osiadłyśmy.
Przed autobusem do tej miejscowości
Spotkał nas kolejny zbieg okoliczności –
Poznałyśmy Vagabundos[39] – parę polskiej narodowości.
Rafał do nas podchodzi:
„Bardzo się zdziwiliśmy – w końcu język polski w Ameryce usłyszeliśmy!”
Od tego czasu w zażarte wchodziliśmy konwersacje
Bo dla nich, jak i dla nas, to nie tylko zwykłe wakacje.
Opowiadali nam o Indonezji, o Gili, o Bali,
Tam, gdzie nurkowali, gdzie jedli, gdzie spali.

W Potosi kopalni jest wiele,
A wszyscy górnicy to dobrzy przyjaciele.
My ich stroje wdziałyśmy i pod ziemię z nimi zeszłyśmy.
A że Las Blondynas z lokalami zawsze przystają,
To żucia liści koki górnikom nie odmawiają.
Głęboko pod ziemią ogarnęły nas mieszane uczucia –
Począwszy od zdziwienia, strachu…aż do współczucia.
Ciężka praca górników wśród azbestu pyłów
Wręcz nas przerażała – gdyż dla nas niehumanitarną się ona wydawała.
Hołd Pachamamie[40] i Tio[41] z górnikami oddałyśmy,
Przeżyłyśmy detonację dynamitu i fajkę pokoju z nimi zapaliłyśmy.

Górnicy z Potosi ;]

 Zestaw małego terrorysty- na rynku górniczym możemy zakupić na przykład dynamit! :)

Pachamama i  Tio

Gdzieś na końcu świata, w małej wiosce Uyuni,
Znowu spotkałyśmy Paulinę i Rafała – tak, to byli łuni!
W jeepa naszą piątkę zapakowano i do towarzystwa British couple[42] nam dano!
Och, Uyuni! Wielkie Solenisko! Było to dla nas nieziemskie zjawisko!
W hotelu z soli przyszło nam spać,
Mimo braku wody, prądu i ciepła – ciągle się śmiać!
Zachód słońca na Solenisku podziwiałyśmy, wypiłyśmy szampana,
A w międzyczasie tysiąc fotek napstrykałyśmy.

 Salar de Uyuni- Solenisko Uyuni

Las Blondynas, Vagabundos & British Couple :)

Spełnione Boliwię opuszczamy,
A to cośmy widziały na zawsze w sercu zachowamy.
Zjeżdżamy na niziny do San Pedro w Chile,
Które już na początku zaskoczyło nas mile.
No, może nie do końca,
Bo Ola po Boliwii w łazience siedziała bez końca.
Ania z Martą w tym czasie nie próżnowały
Bo na rowerach do Valle de la Luna[43] się wybrały.
Jesteśmy na księżycu! – takie było nasze pierwsze odczucie!
Tyle o San Pedro, w bardzo wielkim skrócie.

Valle de la Luna, San Pedro de Atacama

Rowerem po bezdrożach w Chile

Chile i Argentynę na stopa przemierzyłyśmy,
A ileż doświadczenia przy tym zdobyłyśmy!
Zaczęło się w Chile, kiedy osłupiałe
Zobaczyłyśmy ceny autobusów – wysokie niebywale!
Na autostradę więc przyszło nam wyjść
Palec wyciągnąć i przed siebie iść.
Nigdy długo nie czekałyśmy,
Gdyż bardzo wiele farta miałyśmy.
Blond włos przepięknie w słońcu promienieje,
Więc każdy Chilijczyk z auta się już śmieje!
Godziny spędzone na pakach, w wozach, w tirach,
To nasi kochani nie jakaś byle szmira.
Naszym hiszpańskim się popisywałyśmy,
choć jakiegoś wysokiego levelu[44] i tak nie osiągnęłyśmy.
Każdy jednak blondyny chętnie zagadywał,
O zdjęcie prosił, przed koleżkami się nim popisywał.
Z okien samochodów podziwiałyśmy połacia pustynne,
Z tego monotonnego krajobrazu, północ Chile jest słynne.
1774 km to cała nasza chilijska trasa,
W 3 dni ją przemierzyłyśmy, czyż to nie wysoka klasa!?

Na pace przez Chile!

Santiago to nasz ostatni chilijski stop,
A na nas od kilku godzin czekał tam przystojny chłop.
Agustina przez Couchsurfing poznałyśmy,
I to u niego się zatrzymałyśmy.
Jego współlokatorzy to jedna wielka rodzina,
Przyjęli nas do swojego grona, choć upłynęła pierwsza godzina.
Razem tośmy pili, tańczyli, śpiewali,
Ach te wspomnienia! Tyle nam oni od siebie dali!
Vamos a regresar[45] Agustin Alvarez,
Give us just a moment[46], a będzie wspaniale!

Agustin & Las Blondynas :)

Santiago de Chile- widok z wzgórza San Cristobal

O Argentynie opowiemy teraz krótko,
Ba czas nam tam zleciał bardzo szybciutko.
Do winnic w Mendozie dobiłyśmy na samym początku,
Gdzie odbyła się degustacja wina przy zdrowym rozsądku.
Tutaj tez po 3 miesiącach schabowym nas uraczono,
Gdyż Daianny mama była Polką urodzoną.[47]

Bodega Lopez- Winiarnia rodziny Lopez, Medoza

Z Chile autostop wspominamy bardzo mile,
Więc w Argentynie chciałyśmy też przeżyć podobne chwile..
Poznałyśmy kierowców, którzy nam owoce, ciasto i coca-colę dali,
No i oczywiście yerba mate[48] poczęstowali.

Dobrzy kierowcy, dobrzy! :)

Do Cordoby w końcu trafiłyśmy
Tam po raz pierwszy w swym życiu o cuarteto[49] usłyszałyśmy.
Muzyka nam dobre, stare, polskie, disco polo przypomniała,
Ale nasza ulubioną się jednak nie stała.
Na Balkan Party[50], Kayah’ę i Krawczyka ku naszemu zdziwieniu usłyszałyśmy
I nasze gardła w niebogłosy wydzierałyśmy
Toż to się nie dzieje, Kaźmirz bój się Boga!!
Bawiłyśmy się więc do polskiej muzyki w tych argentyńskich progach!
Do Oli podchodzi chłystek, mówi do niej uroczo:
Are you from Kiev baby?[51]
A Ola myśli: spooooooczo,
I tak to się zaczęło,
Raz jesteśmy z Rosji, raz z Ukrainy,
Takie to z nas krasiwaje dziewczyny!

Calabeza i bombilla- inaczej nie wypijesz Yerba Mate!

Nastał więc i czas na Boskie Buenos!!
I nie była to taka wyprawa mas o menos!
Zakochałyśmy się w tym mieście bezsprzecznie
I do domu nie wracałyśmy o 12stej grzecznie!
Tańczyłyśmy jak szalone tango w dzielnicy La Boca,
I dosłownie każdy chciał dostać od nas dużego cmoka.
Furorę robiłyśmy tam niesamowitą.
Byłyśmy królowymi parkietu, ach, podobnie było jak w Quito!
Javier, który nas tam nocował,
Bez ukrytych intencji
Jak księżniczki nas traktował.

Tango Argentino prosto z La Boca

W dzielnicy La Boca, Buenos Aires

I takie to nasze losy w Ameryce Południowej były.
Dużo żeśmy widziały i bardzo się wybawiły.
W trakcie naszego pobytu wiele różnic kulturowych rzuciło się nam w oczy.
Mimo iż byłyśmy przygotowane, że wiele nas tam zaskoczy.
Przez 3 miesiące żyłyśmy w totalnie innym świecie,
Ale jeśli sami tam nie pojedziecie, to nigdy się nie dowiecie.
Na pewno do tych wszystkich krajów jeszcze raz wrócimy
I nasze ulubione piosenki zanucimy.
Illegal Cultury Profetici, Danza Kuduro, Gustawo Lima, Aj sełci pegu
I następnym razem nie zwiedzimy Ameryki Południowej w biegu!
Żegnamy serdecznie
I mamy nadzieje, że nie zanudziłyśmy Was ostatecznie!

W drodze do Buenos, ostatniego przystanku w Ameryce Południowej

B.A = La ultima parada, Buenos Aires- ostatni przystanek :(

Taaadaaam!!!

P.S. Może i nasz rym Mickiewicza nie przypomina,
Gwarą czasami zarzucimy, ale to tylko i wyłącznie tego jest wina,
że my z łowickiego pochodzimy i bardzo się tym faktem na świecie szczycimy!
 Uhuha, świat już Łowicz zna!


[1] Frayank – nasz wenezuelski przyjaciel spotkany przypadkowo na ulicy. Zabrał nas do swojego domu i gościł przez kilka dni, a jego rodzina sprawiła, że czułyśmy się u nich jak w domu;
[2] Petare – najniebezpieczniejsza dzielnica Caracas;
[3] Pico Naiguata – szczyt wznoszący się nad stolicą Wenezueli, 2765 m.n.p.m., potrzeba dwóch dni, żeby wspiąć się na sam szczyt, podejście jest bardzo ciężkie i strome, nigdzie nie ma żadnych znaków, więc łatwo się zgubić – najbezpieczniej wspinać się z kimś, kto zna drogę;
[4] Canaima – Park Narodowy w Wenezueli, w środku parku- w dżungli znajduje się najwyższy wodospad na świecie, Salto Angel.
[5] Najwyższy wodospad na świecie- Salto Angel (z ang. Angel Waterfalls), który ma ok. 979 m.n.p.m.
[6] Pan de Leche – z hiszp. maślana bułeczka (czyt. pan de lecie). Takim określeniem nazywano nas, jasnoskóre Europejki w Wenezueli.
[7] Monsserrate – góra, która wznosi się nad stolicą Kolumbii, Bogotą. Na niej mieści się kościół "El Señor Caído". Można tam wejść pieszo bądź wjechać kolejką linową, z hiszpańskiego teleferico.
[8] Buraka Som Systema – grupa muzyczna z Portugalii;
[9] Cumbia – styl taneczny,
[10] Host – osoba goszcząca, gospodarz;
[11] Couchsurfingu – organizacja, która umożliwia niskobudżetowe podróżowanie. Polega na przyjmowaniu u siebie w domu osób z innych krajów nie oczekując od nich żadnej zapłaty. Jest to forma wymiany kulturowej. Instytucję ta opisałyśmy pobieżnie w jednym z naszych wpisów: http://lasblondynas.blogspot.com/2012/02/kanapowy-zawrot-gowy-czy-sen-pod.html Szczegółowe informacje na stronie www.couchsurfing.org
[12] Salsa -  styl taneczny, kolebką salsy jest wprawdzie Kolumbia, mówi się również, że niepisaną stolicą tego gatunku tanecznego jest Cali w tym kraju;
[13] Janko Misjonarz – polski misjonarz mieszkający w Ekwadorze. Założył tam fundację, która pomaga biednym rodzinom w małej ekwadorskiej wiosce. Opisałyśmy fundację Janka Misjonarza w naszym wpisie: http://lasblondynas.blogspot.com/2012/05/o-tym-jak-spotkaysmy-polonie-w-samym.html zapraszamy również na stronę jego bloga http://www.jankomisjonarz.ownlog.com/o-mnie.html, gdzie dowiecie się więcej o jego fundacji, a kto wie, może nawet zdecydujecie na wolontariat w Ekwadorze?
[14] Jordi i Karolina – hiszpańsko-polska para, którą poznałyśmy w autobusie do ekwadorskiego Baños. Przez kilka dni podróżowaliśmy razem. Prowadzą oni bloga, na którego serdecznie Was zapraszamy: http://worldisamelon.blogspot.com/
[15] Zip-lining – forma sportu ekstremalnego. Człowiek przymocowany do liny zawieszonej nad przepaścią (bądź nad jeziorem/wodą/ kanionem etc.) po prostu na niej zjeżdża. Niesamowite przeżycie!
[16] Przejście Cuenca – Tumbes, Ekwador-Peru jest jedną z najbardziej niebezpiecznych granic w całej Ameryce Południowej. My dowiedziałyśmy się o tym na dzień przed jej przekroczeniem. Granica ta słynie z porwań, kradzieży i zabójstw. Wszyscy wyglądali bardzo podejrzanie, miałyśmy kilka prób wyłudzeń pieniędzy. Oczywiście to, że jesteśmy białymi Europejkami nie pomagało nam wtopić się w tłum…
[17] Pan Dariusz Latoszek to polski konsul w Limie. W tempie ekspresowym wyrobił paszport tymczasowy dla Oli, co umożliwiło nam dalszą podróż bez większych zmian naszego planu podróży;
[18] Chan-Chan – (czyt. czan czan) ruiny największego miasta epoki prekolumbijskiej w AP. Będąc w peruwiańskim Trujillo zdecydowałyśmy się wykupić zorganizowaną wycieczkę do ruin. Była to najnudniejsza wycieczka na świecie – kilka kamieni, dużo chodzenia, przewodnik za bardzo nie miał o czym mówić…ale przynajmniej się na niej bardzo uśmiałyśmy i do końca życia wspominać będziemy „chan-chan” jako coś bardzo nudnegoJ
[19] Awesome – z ang. wspaniałe, cudowne;
[20] Big Bang Theory – serial telewizyjny;
[21] Market – rynek. W Ameryce Południowej na marketach można znaleźć stoiska z bardzo tanim jedzeniem, głównie stołują się tam lokalni, rzadko kiedy można spotkać „białasa”;
[22] Poważne wysokości – mamy tu na myśli wysokości powyżej 4 tys. m. n.p.m.;
[23] Laguny i lodowiec – mamy na myśli Laguny Llanganuco, które wznosiły się powyżej 3800 m. n.p.m., oraz lodowiec Pastoruri - w najwyższym punkcie wysokość wynosiła ponad 5200 m. n.p.m. Wyprawę na Laguny i Lodowiec opisałyśmy we wpisie: http://lasblondynas.blogspot.com/2012/05/na-wysokosciach-laguny-llanganuco-oraz.html;
[24] Choroba wysokościowa – opisana przez nas we wpisie: http://lasblondynas.blogspot.com/2012/05/na-wysokosciach-laguny-llanganuco-oraz.html;
[25] Dredziarz – osoba, która posiada dready, czyli specyficzną fryzurę powstałą ze sfilcowanych pęków włosów na głowie;
[26] Chiffa – restauracje z jedzeniem chińskim w Peru. Jedzenie smakuje tam zupełnie inaczej niż polskie „chińczyki”, bardzo bardzo smaczne i tanieJ
[27] Pisco Sour – tradycyjny napitek peruwiański, bardzo smaczny i orzeźwiający, słodko-kwaśny. Zdradliwy, gdyż ma ok 40 % alkoholu. O Pisco Sour już pisałyśmy: http://lasblondynas.blogspot.com/2012/05/lamy-alpaki-i-inne-zwierzaki.html;
[28] Białe Miasto, czyli Arequipa nazwane jest od białego kamienia, którym zbudowane jest miasto. Tym specyficznym białym kamieniem jest biały tuf wulkaniczny, nazywanego sillarem;
[29] Otoczone trzema wulkanami – są to góry Cordillera Volcanica, bardzo piękne;
[30] Wyprawy Majcherczyka i Polacy w Kanionie Colca – Jerzy Majcherczyk to polski podróżnik, który parokrotnie przepłynął Kanion. O Kanionie Colca pisałyśmy tutaj: http://lasblondynas.blogspot.com/2012/06/sladami-polakowsledzenie-kondorow-czyli.html
[31] Kukurydziane piwo – chodzi tutaj o chichę, alkoholowy napój popularny wśród Peruwiańczyków, szczególnie rolników oraz koniarzy; jest dużo tańszy niż zwykłe, tradycyjne piwo; ma cierpki smak i jest gęstsze, na dni kubka osadza się duża warstwa osadu;
[32] Cuy (czyt. kuj), czyli z hiszpańskiego świnka morska – jest jednym z tradycyjnych peruwiańskich posiłków. Świnka morska jest bardzo smaczna, w smaku przypomina trochę kurczaka, ale jest bardziej delikatna.
[33] Natchnione inkaską mocą na Machu Picchu nagrałyśmy filmik o tym, czym żywili się starożytni Inkowie! Niebawem pojawi się on na facebook’u.
[34] W Urzędzie Migracji w Boliwii „zapłaciłyśmy” najdziwniejszą łapówkę w całym naszym życiu. W momencie, kiedy przyszłyśmy do urzędu po stemple panowie mieli przerwę. Zobaczywszy jednak w naszych rękach białe foliówki ze słodyczami po prostu wyciągnęli 2 duże paczki chrupków i całkiem poważnie powiedzieli, że jeśli chcemy pieczątki to musimy zostawić chrupki…
[35] Karnawał – chodzi tutaj o święto Gran Poder, Święto Kultury i Folkloru, podczas którego cała Boliwia zjeżdża się do stolicy, La Paz po to, by świętować, paradować w niesamowitych, kolorowych strojach, tańczyć i pić. Miałyśmy duże szczęście, że trafiłyśmy do La Paz w trakcie tego święta.
[36] Death Road (czyt. def rołd), z ang. Droga Śmierci – jest to boliwijska trasa rowerowa. Z punktu położonego 4700 m. n.p.m. zjeżdża się w dół stromą i urwistą ścieżką, omijając kałuże, wodospady, przeszkody…oczywiście z zawrotną prędkością.
[37] Crazy Frog to nasz rowerowy przewodnik. Spójrzcie na jego zdjęcie-a będziecie wiedzieć, dlaczego tak właśnie go nazwałyśmy…J
[38] „Las Polacas – chicas locas” – (czyt. las polakas – czikas lokas), z hiszp.. „Polki – szalone dziewczyny”;
[39] Vagabundos – to Paulina i Rafał, polska para z Warszawy, która podróżuje po świecie od prawie dwóch lat! Zapraszamy serdecznie na ich bloga, bardzo ciekawy: www.vagabundos.pl;
[40] Pachamama – Matka Natura, bóg;
[41] Tio – górniczy bożek, opiekun kopalni. Górnicy składają mu ofiary w postaci liści koki, papierosów i spirytusu oraz proszą o zdrowie, wytrwałość i życie;
[42] British couple (czyt. britisz kapul), z ang. para brytyjska; była to przeurocza para z Anglii, która towarzyszyła nam w naszej wycieczce na Solenisko Uyuni;
[43] Valle de la Luna – z hiszp. Dolina Księżycowa. Wielkie połacią oraz wydmy ukształtowane tak, jak powierzchnia na księżycu, widoki zapierające dech w piersiach;
[44] Levelu – poziomu;
[45] Vamos a regresar – (czyt. bamos a regresar) z hiszp. „wrócimy!”;
[46] Give us just a moment – (czyt. giw as dżast a moment) a ang. „daj nam tylko chwileczkę”;
[47] W Mendozie zostałyśmy zaproszone na obiad do domu Daianny, koleżanki Ani z Londynu. Mama Daianny jest urodzoną Polką (mimo, iż całe życie mieszkała w Argentynie) i przygotowała dla nas iście polski obiad!
[48] Yerba mate – rodzaj herbaty, bardzo popularna w niektórych krajach AP, szczególnie w Argentynie. Zawiera kofeinę, ma cierpki smak, można ją pić w bardzo wielu postaciach, ma bardzo wiele odmian. Pije się ją w specjalnych naczyniach z tykwy – calabazach, a używa się do tego specjalnej słomki – bombilli;
[49] Cuarteto – rodzaj tańca, który pochodzi z argentyńskiej Cordoby;
[50] Balkan Party – z ang. Impreza z muzyką bałkańską. Na tej właśnie imprezie usłyszałyśmy „prawy do lewego” Kajah oraz Krzysztofa KrawczykaJ
[51] Are you from Kiev baby? – (czyt. Ar ju from kjew bejbi) z ang. Czy jesteś z Kijowa, maleńka?

1 komentarz:

  1. ulala, ale się postarałyście ;]
    myślę, że wiele zabawy przy tym miałyście,
    rym pięknie ułożony więc każdy z pewnością będzie zadowolony! :))

    OdpowiedzUsuń