Podsumowując nasze
latynoamerykańskie wojaże,
Niewiele się wyjaśni,
jedynie się okaże,
Że Las Blondynas nie próżnując
ani chwili,
Zrobią coś na przekór –
by wszyscy się zdziwili!
Rymem dziś Was
uświadczymy – bośmy wleciały na światłości wyżyny!
Tutaj tytułem
wyjaśnienia, krótka informacja
Na naszym blogu nie
pojawiała się regularna relacja.
Z waj fajem problemy często
miewałyśmy,
Za co przepraszamy, bo
pisać naprawdę częściej chciałyśmy!
Las Blondynas w Caracas, pierwsze dni w Ameryce Południowej
Zacząć należy od
niebezpiecznej Wenezueli, a jakże!
Frayanka[1],
Wielkanocy oraz o tym także,
Że na ulicach Caracas w
ukropie i wśród ludzi tysięcy,
Czyhali na nas bandyci,
zbrodniarze i, szczególnie w Petare[2], zboczeńcy!
W międzyczasie
wdrapałyśmy się na szczyt Pico Naiguata[3],
W trudzie, znoju i
pocie spałyśmy w 8 osób w jednym małym namiocie!
Na Canaimę[4]
przyszedł czas, Las Blondynas poszły w las…
A raczej w dżunglę,
gdzież, o Boże drogi!
Zabawa pod Salto Angel, Canaima, Wenezuela
Pan de Leche[6] za
nami wołano
Bo skórę jak bułeczka z
mlekiem od rodziców nam dano.
Najgorzej jednak
granicę wspominamy,
Mimo, iż bez żadnej
grabieży, to nieznośni kontrolerzy nasze bagaże non-stop przegrzebywali
I wysokich łapówek od
nas oczekiwali!
Tysiące kontroli,
postojów, rewizji…
Sprawiły, że czułyśmy
się jak w ukrytej telewizji!
Dwa tygodnie w Caracas
byłyśmy, a już z wenezuelską rodziną umowę zawarłyśmy,
Że niebawem powrócimy i
ich wszystkich odwiedzimy!
Zoraya, Frayank, Ola, Ania, Gollo i Oriana- polsko-wenezuelska integracja!
Zdobywając Pico Naiguata, Caracas
Kolumbia bardzo gorąco
i serdecznie nas przyjęła,
Wszechobecnym tańcem i
muzyką totalnie nami zawładnęła.
Szaloną Fernandę tam
poznałyśmy i razem z nią całą Bogotę na pieszo zwiedziłyśmy.
Pokazała nam muzea i
parków tysiące,
Las Blondynas z Fernandą, Bogota
Napięte w muzeum :)
Na niezapomnianym
koncercie Buraka Som Systema[8]
żeśmy były,
Nieziemsko od skakania
się upociły, ale fantastycznie bawiły.
W Kolumbii do ósmej nad
ranem człowiek się bawi,
Szczególnie jeśli mocno
się wstawi.
Na parkietach gorąca cumbia[9]
już króluje,
Dlatego każda z Las
Blondynas z lokalami ostro tańcuje.
Jedyne czego żeśmy w
Kolumbii nie spróbowały,
Żegnaj Kolumbio, witaj
piękny Ekwadorze!
Już na granicy byli z
metra cięci handlorze!
Przy drogach jeszcze
niższe krzątały się babiny,
W Ekwadorze stolicę –
Quito przyszło nam zobaczyć
I wśród lokalnej
gawiedzi radośnie tułaczyć.
Mimo, iż nie studiował
marketingu,
Tak nam Ekwador
zareklamował,
Że zapał do dalszego
zwiedzania wręcz się w nas gotował!
Quito pokazał nam z jak
najlepszej strony
I – o dziwo – nie
chciał żadnej z nas za żony!
Salsę[12] w
Ekwadorze pokochałyśmy,
Na równiku grupę
Polaków spotkałyśmy
I dzięki nim nasz
wyjazd ubarwiłyśmy.
Janko Misjonarz[13]
na obiad nas zaprosił
I opowiedział o tym,
jak ludziom pomoc nosi.
W kontakcie z nimi
pozostaniemy –
Bo wszystkie Ślązoki –
to fojne chłopoki!
Zafascynowane
wolontariatem w Ekwadorze
Niezwykle dobrze Baños wspominamy,
Bo dużo sentymentu do
tego miejsca mamy.
Poznałyśmy tam Jordiego
i Karolinę[14],
Którą to
parę…zaciągnęłyśmy na linę!
Lina ta zip lining[15]
się nazywała
I wiele radości i
śmiechu – jak dzieciom nam dała!
Do stóp wodospadu na
linie zjechaliśmy,
Wypiliśmy zimne piwo i
w wodospadzie prysznic wzięliśmy.
Na bungee o mało sobie
nie skoczyłyśmy,
Ale, o pechu! Zbyt mało
pieniędzy ze sobą miałyśmy!
Na rowerach cała nasza
piątka okolice Bańos zjechała
Półtora miesiąca
zleciało jak z bicza strzelił
I schemat granicy na
nowo się powielił.
Tym razem, cóż za trwoga,
Każda z Las Blondynas
prosiła o życie Boga!
Przejście Ekwador-Peru[16]
zalicza się, choć do niewielu,
gdzie każda z nas oczy
dookoła głowy miała, a Ola bojowo po scyzoryk sięgała.
Każdy z lokali myślał,
że Las Blondynas takie bogate,
Że mają w portfelach
grubą sałatę.
A tymczasem, niestety –
nie miałyśmy grubej monety.
O transport nieustannie
się targowałyśmy,
A ostatecznie dobrze na
tym wszystkim wyszłyśmy.
Mancora w Peru naszym
pierwszym przystankiem była,
I niezwykle nas na
wstępie zadziwiła.
Brudne dzieci bawiące
się na ulicach,
Podczas, gdy Marta
kąpielą morską się napawała,
A Ola na słonku się
wygrzewała…
Złodziej przy kocu
pojawił się znienacka –
To była skrzętnie
zaplanowana zasadzka!
Oli paszport
utraciłyśmy, a ile problemów po tym miałyśmy!
Ale że Las Blondynas na
cztery łapy zawsze spadają-
Niedługo potem
tymczasowy paszport w Limie dostają.
Konsul Latoszek[17]
pomógł nam ogromnie
I życząc udanej podróży
trzymał kciuki stokrotnie.
Gdyż ruiny Chan-Chan[18]
to nie ten zabytek, który nam się marzył…
Nie wspominając o
naszym nudnym przewodniku…
Ale mimo to, atrakcji
nie było tam bez liku!
Z Gabrielem, jego
kolegami i tequilą miałyśmy awesome[19]
spotkanie,
Trendem się stało na
naszej wyprawie,
Że głównie z lokalami
stołujemy się przy dobrej strawie.
Każdy lokalny market[21]
wyhaczymy – dobrze tam zjemy i nie przepłacimy.
Jedzenie
latynoamerykańskie pożywne jest i sycące,
Choć nie zawsze
higienicznie przygotowywane i zachęcające.
A żyjąc bez ciepłej
wody – przemarzłyśmy tam do szpiku kości.
Co więcej, na lagunach
i lodowcu[23] z powodów tysiąca
Choroba wysokościowa[24]
była dla nas BARDZO męcząca.
Mimo, iż na naszym
horyzoncie ujawniały się piękne pejzaże,
Szczyty lodowca czy
jezioro marzeń…
Do toalety każda z nas
czym prędzej biegła
I uwierzcie, nie tylko
mina bardzo nam zrzedła!
Lagun ciąg dalszy
Laguny Llanganuco i zrzedła mina Ani :)
Lodowiec Pastoruri
Lagun ciąg dalszy
W Limie dni kilka
gościłyśmy u couchsurfingowego dredziarza[25],
W Barranco, dzielnicy
artystów, ach, a nieopodal plaża!
Javier, bo takie było
jego imię,
Peruwiański narodowy
napitek to Pisco[27],
Mocny jak wódka, więc
po kilku głębszych możesz spaść bardzo nisko!
Pijąc Pisco Sour- Javier, Ola i Ania
Wspomnieć trzeba
również śliczną Arequipę,
Tutaj wycieczkę do
Kanionu Colca zakupiłyśmy,
I oczywiście najniższą
cenę wytargowałyśmy.
Nie mogły się nadziwić
nad tym inne „białasy”,
Jak Las Blondynas do
Kanionu Colca docierają nie płacąc za to dużej kasy!
Na dowód tego, że
szczęście mamy do przewodników
Filip opowiedział nam
historii bez liku!
Wiedział o Polakach w
Kanionie i Majcherczyka wyprawach[30],
Kolejne miasto, w
którym Las Blondynas się bezsprzecznie zakochało
To Cusco – bo jego
niesamowitości piękno dech w piersiach nam zapierało.
Kolorowe stroje, a
Peruwianki, niczym łowickie dziewoje,
Alpaki na sznurkach
trzymały,
Zbiegiem okoliczności
Manuela my poznały,
I gdyby nie bezzębny
uśmiech – to byśmy się w nim strasznie zakochały!
Z Manuelem konno
jeździłyśmy po okolicznych ruinach,
A potem zabrał nas na lokalne,
kukurydziane piwo[31] –
po pracy godzinach.
Zjadłyśmy cuy’a[32] po
końskiej zagrodzie,
W nieziemskim smrodzie,
bo było to w lokalnej gospodzie!
Konno eksplorując tereny wokół Cusco...
Z Manuelem w lokalnej gospodzie
Nadworny kucharz serwuje- cuy !
A teraz coś, na co
wielu z Was czekało –
Ze starożytnymi Inkami
spotkać nam się udało!
Po dwudniowej tułaczce,
trudach i znoju,
Wspięłyśmy się na Machu
Picchu – podziwiając je w duchowym spokoju.
Podążając mistycznym
inkaskim śladem,
Las Blondynas
detektywistycznie odkryły, co było dla Inków obiadem!
Produkcja filmu więc
się rozpoczęła[33]-
Przyszedł i czas na
Jeziora Titicaca poznanie
W Puno więc osiadłyśmy,
nie wiedząc co się stanie.
Na Wyspach Pływających
spotkałyśmy ludzi tam żyjących.
Trudzą się oni
rękodziełem, sprzedając je turystom – tylko tym, z dużym portfelem!
Wyspy Pływające, Jezioro Titicaca
Wyspy Pływające, Jezioro Titicaca
Zgadniecie, na co potem
przyszła pora?
Kolejna granica – i
kolejna zmora!
O przejściu przez
peruwiańską bramkę początkowo nie było mowy,
Gdyż Ola posiadała
przecież paszport tymczasowy!
Wtedy łapówka celnikom
była dana,
A Ola na boliwijską
stronę przeszła uradowana.
Natomiast w urzędzie
migracji, już na boliwijskiej stacji
Znowu łapówka została
wręczona…
Tym razem to nie była
gruba mamona..
Nocując jedną noc w
Copacabanie
Zadawałyśmy sobie notorycznie
to pytanie –
Czy tak już będzie do
końca, o Chryste, Panie!?!
Możemy przywołać tu
wiele sytuacji,
Ale na myśl przychodzi
nam teraz jedna, ta z wieczornej kolacji.
Kiedy starsza,
zgarbiona babina do Ani podchodzi,
Wyciąga drżącą
rączkę…tu o pieniądze chodzi!
Ania mówi: „nie mam” –
co teraz się stanie?
Ania tą samą ręką po
dupie mocno dostanie!
Uciekamy więc z
Copacabany!
Może w wielkim mieście
uda nam się spotkać kogoś o miłym geście?
La Paz karnawałem[35]
nas przywitało,
Całe miasto tańczące –
aż wszystko wrzało!
Gdy każda z nas to
zobaczyła- to w mig w tłum się wtopiła i w paradzie zatańczyła!
Karnawał w La Paz
Karnawał!!!
Las Blondynas chcąc żyć
ekstremalnie:
„Zróbmy coś na granicy
śmierci – będzie oryginalniej”!
I tu z panią z agencji
turystycznej się zgodzę –
Przecież Death Road[36]
jest po drodze!
Więc dziewczyny, na
rowery!
Teraz będzie
przygodowo, więc zjeżdżamy hardcorowo!
4700 m. n.p.m. to nasz
punkt startowy,
Będzie bardzo szybko –
więc włóżcie kaski na swe blond głowy!
Crazy Frog[37]
nas podsumował w jednym zdaniu:
„Las Polacas – chicas locas”[38] –
tuż przy pierwszym zatrzymaniu.
Uwierzcie, nasi Mili,
że byście bardzo się zdziwili,
Droga Śmierci nie bez
przyczyny jest tak nazwana –
Daje zastrzyk
adrenaliny od samego rana!
Ola i Crazy Frog na Death Road
Ola i Crazy Frog na Death Road
Ekipa w komplecie, Death Road, Boliwia
Sucre minęłyśmy,
podczas gdy w Potosi
Na kilka dni
osiadłyśmy.
Przed autobusem do tej
miejscowości
Spotkał nas kolejny
zbieg okoliczności –
Poznałyśmy Vagabundos[39] –
parę polskiej narodowości.
Rafał do nas podchodzi:
„Bardzo się zdziwiliśmy
– w końcu język polski w Ameryce usłyszeliśmy!”
Od tego czasu w zażarte
wchodziliśmy konwersacje
Bo dla nich, jak i dla
nas, to nie tylko zwykłe wakacje.
Opowiadali nam o
Indonezji, o Gili, o Bali,
Tam, gdzie nurkowali,
gdzie jedli, gdzie spali.
W Potosi kopalni jest
wiele,
A wszyscy górnicy to
dobrzy przyjaciele.
My ich stroje
wdziałyśmy i pod ziemię z nimi zeszłyśmy.
A że Las Blondynas z
lokalami zawsze przystają,
To żucia liści koki
górnikom nie odmawiają.
Głęboko pod ziemią
ogarnęły nas mieszane uczucia –
Począwszy od
zdziwienia, strachu…aż do współczucia.
Ciężka praca górników
wśród azbestu pyłów
Wręcz nas przerażała –
gdyż dla nas niehumanitarną się ona wydawała.
Przeżyłyśmy detonację
dynamitu i fajkę pokoju z nimi zapaliłyśmy.
Zestaw małego terrorysty- na rynku górniczym możemy zakupić na przykład dynamit! :)
Pachamama i Tio
Górnicy z Potosi ;]
Zestaw małego terrorysty- na rynku górniczym możemy zakupić na przykład dynamit! :)
Pachamama i Tio
Gdzieś na końcu świata,
w małej wiosce Uyuni,
Znowu spotkałyśmy
Paulinę i Rafała – tak, to byli łuni!
W jeepa naszą piątkę
zapakowano i do towarzystwa British couple[42]
nam dano!
Och, Uyuni! Wielkie
Solenisko! Było to dla nas nieziemskie zjawisko!
W hotelu z soli
przyszło nam spać,
Mimo braku wody, prądu
i ciepła – ciągle się śmiać!
Zachód słońca na
Solenisku podziwiałyśmy, wypiłyśmy szampana,
A w międzyczasie tysiąc
fotek napstrykałyśmy.
Salar de Uyuni- Solenisko Uyuni
Salar de Uyuni- Solenisko Uyuni
Las Blondynas, Vagabundos & British Couple :)
Spełnione Boliwię
opuszczamy,
A to cośmy widziały na
zawsze w sercu zachowamy.
Zjeżdżamy na niziny do
San Pedro w Chile,
Które już na początku zaskoczyło
nas mile.
No, może nie do końca,
Bo Ola po Boliwii w
łazience siedziała bez końca.
Ania z Martą w tym
czasie nie próżnowały
Bo na rowerach do Valle
de la Luna[43] się wybrały.
Jesteśmy na księżycu! –
takie było nasze pierwsze odczucie!
Tyle o San Pedro, w
bardzo wielkim skrócie.
Valle de la Luna, San Pedro de Atacama
Rowerem po bezdrożach w Chile
Chile i Argentynę na
stopa przemierzyłyśmy,
A ileż doświadczenia
przy tym zdobyłyśmy!
Zaczęło się w Chile,
kiedy osłupiałe
Zobaczyłyśmy ceny
autobusów – wysokie niebywale!
Na autostradę więc przyszło
nam wyjść
Palec wyciągnąć i przed
siebie iść.
Nigdy długo nie
czekałyśmy,
Gdyż bardzo wiele farta
miałyśmy.
Blond włos przepięknie
w słońcu promienieje,
Więc każdy Chilijczyk z
auta się już śmieje!
Godziny spędzone na
pakach, w wozach, w tirach,
To nasi kochani nie
jakaś byle szmira.
Naszym hiszpańskim się
popisywałyśmy,
choć jakiegoś wysokiego
levelu[44] i
tak nie osiągnęłyśmy.
Każdy jednak blondyny
chętnie zagadywał,
O zdjęcie prosił, przed
koleżkami się nim popisywał.
Z okien samochodów
podziwiałyśmy połacia pustynne,
Z tego monotonnego
krajobrazu, północ Chile jest słynne.
1774 km to cała nasza
chilijska trasa,
Santiago to nasz
ostatni chilijski stop,
A na nas od kilku
godzin czekał tam przystojny chłop.
Agustina przez
Couchsurfing poznałyśmy,
I to u niego się
zatrzymałyśmy.
Jego współlokatorzy to
jedna wielka rodzina,
Przyjęli nas do swojego
grona, choć upłynęła pierwsza godzina.
Razem tośmy pili,
tańczyli, śpiewali,
Ach te wspomnienia!
Tyle nam oni od siebie dali!
Vamos a regresar[45]
Agustin Alvarez,
Give us just a moment[46], a będzie wspaniale!
Agustin & Las Blondynas :)
Santiago de Chile- widok z wzgórza San Cristobal
O Argentynie opowiemy
teraz krótko,
Ba czas nam tam zleciał
bardzo szybciutko.
Do winnic w Mendozie
dobiłyśmy na samym początku,
Gdzie odbyła się
degustacja wina przy zdrowym rozsądku.
Tutaj tez po 3
miesiącach schabowym nas uraczono,
Z Chile autostop
wspominamy bardzo mile,
Więc w Argentynie
chciałyśmy też przeżyć podobne chwile..
Poznałyśmy kierowców, którzy nam owoce, ciasto i coca-colę dali,
Do Cordoby w końcu
trafiłyśmy
Tam po raz pierwszy w
swym życiu o cuarteto[49]
usłyszałyśmy.
Muzyka nam dobre, stare,
polskie, disco polo przypomniała,
Ale nasza ulubioną się jednak
nie stała.
Na Balkan Party[50],
Kayah’ę i Krawczyka ku naszemu zdziwieniu usłyszałyśmy
I nasze gardła w
niebogłosy wydzierałyśmy
Toż to się nie dzieje,
Kaźmirz bój się Boga!!
Bawiłyśmy się więc do
polskiej muzyki w tych argentyńskich progach!
Do Oli podchodzi
chłystek, mówi do niej uroczo:
Are you from Kiev baby?[51]
A Ola myśli: spooooooczo,
I tak to się zaczęło,
Raz jesteśmy z Rosji,
raz z Ukrainy,
Nastał więc i czas na
Boskie Buenos!!
I nie była to taka
wyprawa mas o menos!
Zakochałyśmy się w tym
mieście bezsprzecznie
I do domu nie
wracałyśmy o 12stej grzecznie!
Tańczyłyśmy jak szalone
tango w dzielnicy La Boca,
I dosłownie każdy
chciał dostać od nas dużego cmoka.
Furorę robiłyśmy tam
niesamowitą.
Byłyśmy królowymi
parkietu, ach, podobnie było jak w Quito!
Javier, który nas tam
nocował,
Bez ukrytych intencji
I takie to nasze losy w
Ameryce Południowej były.
Dużo żeśmy widziały i
bardzo się wybawiły.
W trakcie naszego pobytu
wiele różnic kulturowych rzuciło się nam w oczy.
Mimo iż byłyśmy
przygotowane, że wiele nas tam zaskoczy.
Przez 3 miesiące
żyłyśmy w totalnie innym świecie,
Ale jeśli sami tam nie
pojedziecie, to nigdy się nie dowiecie.
Na pewno do tych
wszystkich krajów jeszcze raz wrócimy
I nasze ulubione
piosenki zanucimy.
Illegal Cultury
Profetici, Danza Kuduro, Gustawo Lima, Aj sełci pegu
I następnym razem nie
zwiedzimy Ameryki Południowej w biegu!
Żegnamy serdecznie
I mamy nadzieje, że nie
zanudziłyśmy Was ostatecznie!
W drodze do Buenos, ostatniego przystanku w Ameryce Południowej
B.A = La ultima parada, Buenos Aires- ostatni przystanek :(
Taaadaaam!!!
P.S. Może i nasz rym
Mickiewicza nie przypomina,
Gwarą czasami
zarzucimy, ale to tylko i wyłącznie tego jest wina,
że my z łowickiego
pochodzimy i bardzo się tym faktem na świecie szczycimy!
Uhuha, świat już Łowicz zna!
[1] Frayank – nasz
wenezuelski przyjaciel spotkany przypadkowo na ulicy. Zabrał nas do swojego
domu i gościł przez kilka dni, a jego rodzina sprawiła, że czułyśmy się u nich
jak w domu;
[2] Petare –
najniebezpieczniejsza dzielnica Caracas;
[3] Pico Naiguata –
szczyt wznoszący się nad stolicą Wenezueli, 2765 m.n.p.m., potrzeba dwóch dni,
żeby wspiąć się na sam szczyt, podejście jest bardzo ciężkie i strome, nigdzie
nie ma żadnych znaków, więc łatwo się zgubić – najbezpieczniej wspinać się z
kimś, kto zna drogę;
[4] Canaima – Park
Narodowy w Wenezueli, w środku parku- w dżungli znajduje się najwyższy wodospad
na świecie, Salto Angel.
[5] Najwyższy
wodospad na świecie- Salto Angel (z ang. Angel Waterfalls), który ma ok. 979 m.n.p.m.
[6] Pan de Leche – z
hiszp. maślana bułeczka (czyt. pan de lecie). Takim określeniem nazywano nas,
jasnoskóre Europejki w Wenezueli.
[7] Monsserrate –
góra, która wznosi się nad stolicą Kolumbii, Bogotą. Na niej mieści się kościół
"El Señor Caído". Można tam wejść pieszo bądź wjechać kolejką
linową, z hiszpańskiego teleferico.
[8] Buraka Som
Systema – grupa muzyczna z Portugalii;
[9] Cumbia – styl taneczny,
[10] Host – osoba
goszcząca, gospodarz;
[11] Couchsurfingu –
organizacja, która umożliwia niskobudżetowe podróżowanie. Polega na
przyjmowaniu u siebie w domu osób z innych krajów nie oczekując od nich żadnej
zapłaty. Jest to forma wymiany kulturowej. Instytucję ta opisałyśmy pobieżnie w
jednym z naszych wpisów: http://lasblondynas.blogspot.com/2012/02/kanapowy-zawrot-gowy-czy-sen-pod.html
Szczegółowe informacje na stronie www.couchsurfing.org
[12] Salsa - styl taneczny, kolebką salsy jest wprawdzie
Kolumbia, mówi się również, że niepisaną stolicą tego gatunku tanecznego jest
Cali w tym kraju;
[13] Janko Misjonarz
– polski misjonarz mieszkający w Ekwadorze. Założył tam fundację, która pomaga
biednym rodzinom w małej ekwadorskiej wiosce. Opisałyśmy fundację Janka
Misjonarza w naszym wpisie: http://lasblondynas.blogspot.com/2012/05/o-tym-jak-spotkaysmy-polonie-w-samym.html
zapraszamy również na stronę jego bloga http://www.jankomisjonarz.ownlog.com/o-mnie.html,
gdzie dowiecie się więcej o jego fundacji, a kto wie, może nawet zdecydujecie
na wolontariat w Ekwadorze?
[14] Jordi i Karolina
– hiszpańsko-polska para, którą poznałyśmy w autobusie do ekwadorskiego Baños. Przez kilka dni
podróżowaliśmy razem. Prowadzą oni bloga, na którego serdecznie Was zapraszamy:
http://worldisamelon.blogspot.com/
[15] Zip-lining –
forma sportu ekstremalnego. Człowiek przymocowany do liny zawieszonej nad
przepaścią (bądź nad jeziorem/wodą/ kanionem etc.) po prostu na niej zjeżdża.
Niesamowite przeżycie!
[16] Przejście Cuenca
– Tumbes, Ekwador-Peru jest jedną z najbardziej niebezpiecznych granic w całej
Ameryce Południowej. My dowiedziałyśmy się o tym na dzień przed jej
przekroczeniem. Granica ta słynie z porwań, kradzieży i zabójstw. Wszyscy
wyglądali bardzo podejrzanie, miałyśmy kilka prób wyłudzeń pieniędzy.
Oczywiście to, że jesteśmy białymi Europejkami nie pomagało nam wtopić się w
tłum…
[17] Pan Dariusz Latoszek
to polski konsul w Limie. W tempie ekspresowym wyrobił paszport tymczasowy dla
Oli, co umożliwiło nam dalszą podróż bez większych zmian naszego planu podróży;
[18] Chan-Chan –
(czyt. czan czan) ruiny największego miasta epoki prekolumbijskiej w AP. Będąc
w peruwiańskim Trujillo zdecydowałyśmy się wykupić zorganizowaną wycieczkę do
ruin. Była to najnudniejsza wycieczka na świecie – kilka kamieni, dużo
chodzenia, przewodnik za bardzo nie miał o czym mówić…ale przynajmniej się na
niej bardzo uśmiałyśmy i do końca życia wspominać będziemy „chan-chan” jako coś
bardzo nudnegoJ
[19] Awesome – z ang.
wspaniałe, cudowne;
[20] Big Bang Theory –
serial telewizyjny;
[21] Market – rynek.
W Ameryce Południowej na marketach można znaleźć stoiska z bardzo tanim
jedzeniem, głównie stołują się tam lokalni, rzadko kiedy można spotkać
„białasa”;
[22] Poważne
wysokości – mamy tu na myśli wysokości powyżej 4 tys. m. n.p.m.;
[23] Laguny i
lodowiec – mamy na myśli Laguny Llanganuco, które wznosiły się powyżej 3800 m.
n.p.m., oraz lodowiec Pastoruri - w najwyższym punkcie wysokość wynosiła ponad
5200 m. n.p.m. Wyprawę na Laguny i Lodowiec opisałyśmy we wpisie: http://lasblondynas.blogspot.com/2012/05/na-wysokosciach-laguny-llanganuco-oraz.html;
[24] Choroba
wysokościowa – opisana przez nas we wpisie: http://lasblondynas.blogspot.com/2012/05/na-wysokosciach-laguny-llanganuco-oraz.html;
[25] Dredziarz –
osoba, która posiada dready, czyli specyficzną fryzurę powstałą ze sfilcowanych
pęków włosów na głowie;
[26] Chiffa –
restauracje z jedzeniem chińskim w Peru. Jedzenie smakuje tam zupełnie inaczej
niż polskie „chińczyki”, bardzo bardzo smaczne i tanieJ
[27] Pisco Sour –
tradycyjny napitek peruwiański, bardzo smaczny i orzeźwiający, słodko-kwaśny.
Zdradliwy, gdyż ma ok 40 % alkoholu. O Pisco Sour już pisałyśmy: http://lasblondynas.blogspot.com/2012/05/lamy-alpaki-i-inne-zwierzaki.html;
[28] Białe Miasto,
czyli Arequipa nazwane jest od białego kamienia, którym zbudowane jest miasto. Tym
specyficznym białym kamieniem jest biały tuf wulkaniczny, nazywanego sillarem;
[29] Otoczone trzema
wulkanami – są to góry Cordillera Volcanica, bardzo piękne;
[30] Wyprawy
Majcherczyka i Polacy w Kanionie Colca – Jerzy Majcherczyk to polski podróżnik,
który parokrotnie przepłynął Kanion. O Kanionie Colca pisałyśmy tutaj: http://lasblondynas.blogspot.com/2012/06/sladami-polakowsledzenie-kondorow-czyli.html
[31] Kukurydziane
piwo – chodzi tutaj o chichę, alkoholowy napój popularny wśród Peruwiańczyków,
szczególnie rolników oraz koniarzy; jest dużo tańszy niż zwykłe, tradycyjne
piwo; ma cierpki smak i jest gęstsze, na dni kubka osadza się duża warstwa
osadu;
[32] Cuy (czyt. kuj),
czyli z hiszpańskiego świnka morska – jest jednym z tradycyjnych peruwiańskich
posiłków. Świnka morska jest bardzo smaczna, w smaku przypomina trochę
kurczaka, ale jest bardziej delikatna.
[33] Natchnione
inkaską mocą na Machu Picchu nagrałyśmy filmik o tym, czym żywili się
starożytni Inkowie! Niebawem pojawi się on na facebook’u.
[34] W Urzędzie
Migracji w Boliwii „zapłaciłyśmy” najdziwniejszą łapówkę w całym naszym życiu.
W momencie, kiedy przyszłyśmy do urzędu po stemple panowie mieli przerwę.
Zobaczywszy jednak w naszych rękach białe foliówki ze słodyczami po prostu
wyciągnęli 2 duże paczki chrupków i całkiem poważnie powiedzieli, że jeśli
chcemy pieczątki to musimy zostawić chrupki…
[35] Karnawał –
chodzi tutaj o święto Gran Poder, Święto Kultury i Folkloru, podczas którego
cała Boliwia zjeżdża się do stolicy, La Paz po to, by świętować, paradować w
niesamowitych, kolorowych strojach, tańczyć i pić. Miałyśmy duże szczęście, że
trafiłyśmy do La Paz w trakcie tego święta.
[36] Death Road
(czyt. def rołd), z ang. Droga Śmierci – jest to boliwijska trasa rowerowa. Z
punktu położonego 4700 m. n.p.m. zjeżdża się w dół stromą i urwistą ścieżką,
omijając kałuże, wodospady, przeszkody…oczywiście z zawrotną prędkością.
[37] Crazy Frog to
nasz rowerowy przewodnik. Spójrzcie na jego zdjęcie-a będziecie wiedzieć,
dlaczego tak właśnie go nazwałyśmy…J
[38] „Las Polacas –
chicas locas” – (czyt. las polakas – czikas lokas), z hiszp.. „Polki – szalone
dziewczyny”;
[39] Vagabundos – to
Paulina i Rafał, polska para z Warszawy, która podróżuje po świecie od prawie
dwóch lat! Zapraszamy serdecznie na ich bloga, bardzo ciekawy: www.vagabundos.pl;
[40] Pachamama –
Matka Natura, bóg;
[41] Tio – górniczy
bożek, opiekun kopalni. Górnicy składają mu ofiary w postaci liści koki,
papierosów i spirytusu oraz proszą o zdrowie, wytrwałość i życie;
[42] British couple
(czyt. britisz kapul), z ang. para brytyjska; była to przeurocza para z Anglii,
która towarzyszyła nam w naszej wycieczce na Solenisko Uyuni;
[43] Valle de la Luna
– z hiszp. Dolina Księżycowa. Wielkie połacią oraz wydmy ukształtowane tak, jak
powierzchnia na księżycu, widoki zapierające dech w piersiach;
[44] Levelu –
poziomu;
[45] Vamos a regresar
– (czyt. bamos a regresar) z hiszp. „wrócimy!”;
[47] W Mendozie
zostałyśmy zaproszone na obiad do domu Daianny, koleżanki Ani z Londynu. Mama
Daianny jest urodzoną Polką (mimo, iż całe życie mieszkała w Argentynie) i
przygotowała dla nas iście polski obiad!
[48] Yerba mate – rodzaj
herbaty, bardzo popularna w niektórych krajach AP, szczególnie w Argentynie.
Zawiera kofeinę, ma cierpki smak, można ją pić w bardzo wielu postaciach, ma
bardzo wiele odmian. Pije się ją w specjalnych naczyniach z tykwy – calabazach,
a używa się do tego specjalnej słomki – bombilli;
[49] Cuarteto – rodzaj
tańca, który pochodzi z argentyńskiej Cordoby;
[50] Balkan Party – z
ang. Impreza z muzyką bałkańską. Na tej właśnie imprezie usłyszałyśmy „prawy do
lewego” Kajah oraz Krzysztofa KrawczykaJ
ulala, ale się postarałyście ;]
OdpowiedzUsuńmyślę, że wiele zabawy przy tym miałyście,
rym pięknie ułożony więc każdy z pewnością będzie zadowolony! :))