niedziela, 5 sierpnia 2012

3 tygodnie w Australii

Z ciężkim sercem opuszczałyśmy naszą ukochaną Amerykę Południową. 3 miesiące tam spędzone zdecydowanie nie zaspokoiły naszych podróżniczych żądzy. Mimo, iż zobaczyłyśmy tysiące miejsc, poznałyśmy tysiące ludzi oraz przeżyłyśmy niesamowite chwile – ciągle czułyśmy niedosyt. Na podsumowanie połowy naszej podróży jeszcze przyjdzie czas. Dzisiaj jednak chciałabym skupić się na kolejnym etapie naszej podróży, czyli Australii. Spędziłyśmy tam 3 tygodnie a nasze uczucia są, że tak powiem, mieszane…

Las Blondynas na tle Opera House, Sydney

Sydney

Naszym pierwszym przystankiem było Sydney. Olbrzymie miasto, już pierwszego dnia wręcz „przygniotło” nas swoim ogromem. Wysokie budynki, wieżowce, drapacze chmur…wszystko zorganizowane, równiutkie, piękne, rozwinięte. Dech zapiera. Miasto nocą – coś niesamowitego – oświetlone kompleksy budynków, wielkie fontanny, parki. Znana wszystkim ze szkolnych podręczników Opera House dumnie stała i pozowała do zdjęć tysiącom turystów. Wstęp, żeby zobaczyć jej wnętrze kosztował ok. 20 dolarów (1 dolar australijski – ok. 3,70 zł) wiec się nie skusiłyśmy. Kolejnymi sydneyskimi atrakcjami było Muzeum Sztuki Współczesnej, spacer po Darling Harbour oraz uroczymi uliczkami portowymi.





Port w Sydney

Sydney nocą

Aborygen grający na didgeridoo, tradycyjnym instrumencie muzycznym. 
Wiecie, jak ciężko jest zadąć w taki dziwny instrument?

Darling Harbour, Sydney



Canberra

Po dwóch dniach zwiedzania Sydney przyszedł czas na Canberrę, stolicę Australii. Każda z nas chciała zobaczyć to relatywnie małe miasteczko, które znane jest głównie z bycia stolicą. W Canberrze można zobaczyć stary i nowy budynek Parlamentu, wejść (za darmo!) do środka, dołączyć do wycieczki zwiedzającej budynek (też za darmo!). Można tu także przespacerować się po parkach, iść nad wodę, wypożyczyć rowery... jest kilka Muzeów, niektóre z nich są zdecydowanie warte zobaczenia (np. National Museum, czyli Muzeum Narodowe).


Canberra - widok na plac z Parlamentu

Na tle nowego budynku Parlamentu, Canberra

a w środku wygląda mniej więcej tak:)


Melbourne
Po Sydney postanowiłyśmy udać się do Melbourne, jednego z większych i najbardziej znanych miast australijskich. Do naszej podróży dołączył do nas mój znajomy, Mayank. W Melbourne zatrzymałyśmy się na kilka dni u jego rodziny, która przyjęła nas bardzo miło. Niestety, w trakcie pobytu w Melbeurne zaczęły się choroby. Pogoda - raz lepsza raz gorsza, ciągły ruch i zwiedzanie sprawiły, że musiałam wziąć antybiotyk..

Melbourne jest bardzo dużym miastem. Jak każde duże miasto - jednych zachwyca, innym się nie podoba. Mi generalnie Melbourne bardzo się podobało, podobnie jak w Sydney - olbrzymie wierzowce, rzeka, palmy. Tutaj właśnie postanowiłyśmy udać się do Akwarium, żeby popodziwiać życie morskie:) Największą radość sprawiły nam pingwiny, które radośnie skakały za szybą. Piękne ryby, raki, węże morskie...życie podwodne jest czymś niesamowitym!

Melbourne

Melbourne

W metrze, jedziemy do centrum!

Marta z Olą w Melbourne

Melbourne, na spacerze wzdłuż rzeki

Melbourne nocą

Akwarium w Melbourne

Karmienie pingwinów w Akwarium


Brisbane

Z Melbourne cała nasza czwórka wzięła samolot do kolejnego miasta - Brisbane. Nie mieliśmy jednak zbyt dużo czasu na jego zwiedzanie. Polecamy jednak zdecydowanie nocny spacer po mieście - robi wrażenie!


Zapierający dech w piersiach widok na Brisbane nocą

Brisbane

Australia Zoo

W australijskim ZOO miałyśmy nasze pierwsze spotkanie z kangurami i wyczekiwanymi misiami koala. Misie koala to najwspanialsze oraz najsłodsze pluszaki na świecie. Mają mięciutkie futerka, śliczne noski oraz satynowe łapki. Cokolwiek by nie robiły – jadły, spały, myły się – są po prostu przeurocze. Miałyśmy okazję pogłaskać misie raz poobserwować je na drzewach. 
Kangury w w Zoo są bardzo udomowione. Można chodzić razem z kangurami, karmić je, głaskać, skakać z nimi radośnie…jeden z kangurów był tak wygłodniały, że źle zrozumiał moje intencje. Chciałam go jedynie pogłaskać, a ten rzucił się na mnie z łapkami oraz ugryzł mnie w rękę. Na szczęście skończyło się na małym siniaku, gdyż w porę odskoczyłam oraz odparłam atak kangura…mimo to, lubię te zwierzaki bo są inne i wyglądają naprawdę słodko jak skacząJ

Marta i kangur - bliskie spotkanie część pierwsza:)

Ola i słoń :) 


No i jest miś!

Patrzcie jak uroczo drapie się po brzuszku!

Czyż to nie jest piękne?

Spójrzcie na te oczka!

Ja zaraz po ataku kangura :P

Las Blondynas z kangurami!



Samochodem przez wschodnie wybrzeże - czyli Brisbane - Cairns by Las Blondynas

Ponieważ Australia jest bardzo dużym oraz bardzo drogim krajem postanowiłyśmy, że odcinek Brisbane-Cairns pokonamy samochodem. Droga nie była do końca tym, czego się spodziewałyśmy. Przy drogach co krok leżały potrącone kangury, piękne widoki, o których czytałyśmy na blogach i forach internetowych nas nie powaliły. Piękne plaże australijskie wcale nie były aż tak piękne - chyba po prostu każda z nas miała dużo wyższe oczekiwania i bardzo się zawiodła. 4-dniowa podróż upłynęła nam powoli. Planem było kempingowanie i spanie w zakupionym przez nas jeszcze w Ameryce Południowej namiocie. Jednak zła pogoda (ciągłe deszcze) oraz nasze przeziębienia w głównej mierze uniemożliwiły nam to. Po kilku nocach przespanych w samochodzie na parkingach cała nasza czwórka była wykończona. Ale ale, pokonaliśmy prawie 2 tys. kilometrów!

Las Blondynas ruszają w drogę samochodem! Kangury i misie koala - strzeżcie się!

śniadanie polowe, gdzieś przy autostradzie albo plaży:P

nasza fura

zakupy w supermarkecie

Poranne mycie w parkingowym szlaufie:P

Nasz namiocik:)



W Australii nic nas nie zaskoczyło. Wróć, przepraszam. Zaskoczyły nas ceny – mimo, iż wiedziałyśmy, że kraj ten do najtańszych nie należy to z bólem serca wydawałyśmy 15 złotych za wodę, 20 zł za małą kawę czy ponad 100 zł za wstępy do muzeów i innych atrakcji turystycznych… Ponadto, w Australii nie doświadczyłyśmy gościnności australijskiej – wszyscy tutaj byli dla nas bardziej anonimowi, na pokaz. Nikogo nie interesowało skąd pochodzimy, co robimy, gdzie zmierzamy. W Ameryce Południowej było zupełnie inaczej – ludzie, nawet ci z małych miejscowości byli bardzo otwarci na świat i ludzi, służyli radą oraz pomocą, zawsze uśmiechnięci oraz chętni do wskazania drogi. W Ameryce Południowej każdy dzień był przygodą, nigdy nie wiedziałyśmy co nas spotka, co nas zaskoczy, gdzie wylądujemy. Australia była zbyt przewidywalna i zbyt podobna do standardów europejskich. Chyba po prostu lubimy nieznane i nowe i to właśnie jest to, co nas pociąga oraz inspiruje.

W tym momencie jesteśmy na Javie, gdzie wygrzewamy się na słoncu, jemy najlepsze jedzenie świata, poznajemy najsympatyczniejszych ludzi na świecie oraz poznajemy i podziwiamy zupełnie inne kultury oraz religie. Odżyłyśmy. Bo przecież Las Blondynas zawsze skaczą na cztery łapy...

Ania

1 komentarz:

  1. o raju, ale zazdroszcze! Australia zawsze była moim marzeniem. zaczynam zbierać kaskę!

    OdpowiedzUsuń