czwartek, 30 sierpnia 2012

Singapur i Durian Śmierdzący.


Po trzytygodniowym pobycie w cudownej Indonezji przyszedł czas na Singapur. Nie miałyśmy wielkich oczekiwań co do tego państwa-miasta, gdyż miałyśmy wrażenie, że będzie to kolejne duże miasto, jedno z wielu. Nie było to dla nas tak ekscytującą wizją, szczególnie po pobycie w Yogyakarcie oraz Jakarcie. Po kilkudniowym pobycie w Singapurze zmieniłyśmy jednak zdanie – jest to miejsce zdecydowanie warte odwiedzenia w trakcie podróży po Azji Południowo-Wschodniej.

Piękny i okazały Singapur
Singapur nocą



Singapur liczy trochę ponad 5 mln mieszkańców. Z plakatów porozwieszanych na ulicach dowiedziałyśmy się, że w tym roku państwo to świętuje 47-lecie istnienia. Jest to bez wątpienia jedno z najszybciej rozwijających się krajów świata. Jeszcze przed 50 laty na terenie Singapuru wody i ziemie były bardzo zanieczyszczone. Dzisiaj można tutaj bez przeszkód pić kranówę, a jest to dosyć rzadkim zjawiskiem w całej Azji. Tysiące przepięknych, zielonych parków oraz ogrody botaniczne wręcz zapraszają całe rodziny na pikniki oraz leniwe spędzenie popołudnia. Koniecznie trzeba się przejść się Marina Bay (szczególnie nocą, jest przepięknie!), China Town (z ang. chińska dzielnica), Little India (z ang. Małe Indie) czy Arab Street. Warto wybrać się do Ogrodu Orchidei (w Ogrodzie Botanicznym) oraz Muzeum Singapuru (bardzo duże, multimedialne, kolorowe). Jedyną przeszkodą dla takich „białasów” jak my jest nieziemski upał. Pot dosłownie spływał po nas nawet wtedy, kiedy siedziałyśmy w miejscu i nic nie robiłyśmy!


Jedna ze świątyń taoistycznych

Polacy - Kuba i Ada, spotkani przez nas na lotnisku w Singapurze

Ola z Chopinem w Ogrodzie Botanicznym

Ania z Martą w Ogrodzie Orchidei

Ogród Orchidei

 Niestety, państwo-miasto Singapur do najtańszych nie należy (szczególnie jeśli porównujemy do innych krajów Azji Wschodniej). W Malezji na przykład nie było problemu ze znalezieniem noclegu w przedziale 12-20 zł; w Singapurze natomiast najtańszy pokój w dormie (czyli pokoju dzielonym, wieloosobowym) kosztuje od 50 -80 zł. Można powiedzieć, że ceny sklepowe w dolarach singapurskich są odpowiednikami cen polskich, tyle że 1 $ singapurski to ok. 2,60 zł.

Singapur określiłybyśmy jako multikulturowe miasto-państwo zakazów. Multikulturowe, ponieważ w Singapurze znaleźć można dosłownie każdą narodowość świata. Przeważają Chińczycy oraz Indusi – dlatego też miejsca takie jak Chinatown oraz Little India są tak magiczne! W Little India znaleźć można wszystko rodem z Indii – piękne, kolorowe sari, kino bollywood, hinduską muzykę, zapach kadzidełek dochodzących z prześlicznych małych kapliczek i świątyń. Na ulicach pulchne Hinduski odziane w swe kolorowe szaty zapraszają do zakupów owoców czy biżuterii. Tętniące życiem ulice, rozwrzeszczane dzieci i zapachy nieziemsko pikantnych potraw oraz rozkładających się owoców sprawiają, że czujesz się tak, jakbyś trafił do samych Indii. W Chinatown można tanio i dobrze zjeść. Czerwone chińskie lampiony porozwieszane są wzdłuż ulic, kolorowe stragany i uśmiechnięci ludzie wręcz zachęcają do długiego spaceru po całej dzielnicy. Wartą odwiedzenia jest również ulica  Arab Street. Pełna sprzedawców dywanów i T-Shirtów. Zwariowana i inna, ale warto zrobić sobie krótki spacer.

Tysiące religii przeplata się ze sobą...

Ola, Budda, Marta:)

Arab Street

Chinatown

Meczet na Arab street

Little India

A państwo zakazów? Zdecydowanie. Zakazy są wszędzie: w pociągach, metrach, parkach, na ulicach, w portach…znaki zakazu spotkać można dosłownie wszędzie! Niektóre z nich mają również przypisaną u dołu cenę - karę za złamanie prawa. A prawo tu srogie! Czy wiedzieliście na przykład, że w Singapurze występuje zakaz żucia gumy? Nie znajdziecie żadnych gum do żucia w sklepach czy supermarketach – po prostu nie można i tyle. Wwozić do kraju generalnie można (nikt na granicy nie przegrzebie ci plecaka w celu znalezienia orbitek oczywiście), ale podobno publiczne żucie, a nie daj Boże wyrzucanie czy podklejanie winterfresha gdzieś pod stolikiem, mogą wiązać się z dużymi konsekwencjami. Palenie także jest generalnie zakazane prawie wszędzie, ale ale…nie na ulicach. Można sobie spacerować i palić – ale nigdy wyrzucać peta na ulicę – zza rogu może pojawić się pracownik państwowy i wlepić niemałej wysokości mandat. Bardzo często można spotkać znaki zakazujące drzemki (np. w parkach) czy sikania :P Śmiecić nie wolno nigdzie i za to także spotkać was może wysoka kara. Kolejnym ważnym „niepisanym” zakazem singapurskim jest plucie – podobno bardzo surowo egzekwowane. Nie wolno pluć na chodnik ani w żadnym miejscu publicznym. Państwo to bardzo dba o czystość! Kolejną ważną rzeczą jest przechodzenie przez ulicę. Nie można sobie tutaj pozwolić, tak jak w większości państw azjatyckich, na bezstresowe przekraczanie ulicy w dowolnym miejscu czy na czerwonym świetle. Trzeba jednym słowem uważać. 




Nasz ulubiony zakaz:)



Kolejny ulubiony - zakaz drzemania :)

Mówiąc o zakazach w Singapurze należy również wspomnieć, iż państwo to należy do grona kilku państw azjatyckich (obok Indonezji, Malezji i Tajlandii), gdzie za spożywanie, przewożenie, sprzedaż bądź kupno narkotyków grozi kara śmierci! Trzeba się więc mieć na baczności i zawsze w miejscach publicznych (szczególnie lotniskach) pilnować, aby nikt niczego do bagażu nam nie podrzucił (zdarza się rzadko, ale są takie przypadki).

A teraz wreszcie kilka słów o owocu, którego enigmatyczna nazwa „Durian Śmierdzący” co najmniej nie zachęca do jedzenia. Niemniej jednak należy spróbować wszystkiego. Durian jest owocem charakterystycznym dla wielu krajów azjatyckich – bardzo popularny jest w Malezji, Wietnamie, Kambodży czy Tajlandii. Również w Singapurze ma wielu swoich zwolenników i to właśnie tutaj było nam dane spróbować tego kolczastego owocu. Jest on dosyć duży, bo średniej wielkości durian przypomina kształtem dużego kokosa. Jest jednak zielony i ma ostre kolce. Aby sprawdzić, czy nadaje się do spożycia, czy jest wystarczająco dojrzały, należy mocno uderzać owoc metalowymi pałkami (przynajmniej takie właśnie przyrządy mieli panowie na straganach sprzedający duriany). Owoc należy przekroić – w środku znajdują się bliżej niezidentyfikowane kształtem żółte kawałki – i to właśnie jest częścią jadalną. Długo zastanawiałyśmy się, do czego podobny jest on w smaku – i zgodnie stwierdziłyśmy, że do…syropu z cebuli, który nasze mamy zawsze serwowały nam w trakcie choroby czy przeziębienia! Smak Duriana jest identyczny ze smakiem syropu z cebuli. Konsystencję ma jednak inną. To właśnie w dużej mierze jego konsystencja sprawia, iż owoc ten jest nieprzyjemny w jedzeniu. Część jadalna wygląda jak imbir, ale nie jest to owoc twardy – jest to mus, krem, albo roztopiony milk shake, jak kto woli. Po przegryzieniu twardszej skórki wszystko się paprze, gdyż gęsty mus znajdujący się w środku rozlewa się na boki. Nie konsystencja jednak stanowi największy problem. Problemem jest „zapach” duriana, który co kilka minut staje się coraz bardziej intensywny. Niestety, nie jest to zapach przyjazny dla nozdrzy. Durian śmierdzący najprościej ujmując po prostu śmierdziJ Podobno z durianem jest tak, że albo go kochasz, albo nienawidzisz. No cóż…zwolenniczkami duriana nie jesteśmy i raczej się nie staniemy. Z naszej trójki jedynie Oli smakował owoc, chociaż skarżyła nam się potem, że jej również nieprzyjemnie się po durianie odbijałoJ

stoisko z durianami, przed konsumpcją :P

Wnętrze duriana podobne jest trochę do imbiru

Myślicie, że go polubi?


Sklepowe produkty z duriana

Suszony durian


Kończąc o zakazach - mieszkańcy Singapuru są do wszystkich zakazów przyzwyczajeni. Wszyscy mieszkańcy dbają o czystość kraju. Nikomu nie wydaje się dziwnym fakt istnienia różnych zakazów, a wszechobecne restrykcje są po prostu czymś naturalnym. Każdy „lokal”, z którym miałyśmy okazję rozmawiać powiedział nam, że taki system zapewnia jedynie porządek oraz zorganizowanie w kraju sprawiając, że wszędzie jest czystko i przyjemnie. Nie ma na ulicach śmieci czy brudnych petów, pijacy nie leżą w parkach czy slumsach ani nie podsypiają na przydrożnych ławeczkach. Na ulicach panuje zawsze przyjemny zapach i wszystko wydaje się być bardzo dobrze zorganizowane.

Ach, Singapur! Meczety, kościoły, świątynie, kapliczki – wszystko obok siebie i wszystko ze sobą zgodne. Kilkudniowy pobyt w Singapurze sprawił, że miałyśmy wrażenie, iż państwo to jest miejscem, w którym dosłownie każdy żyje w przyjaźni do siebie bez jakichkolwiek uprzedzeń czy nietolerancji. Jednak opinie są różne… spotkani przez nas Singapurczycy uświadomili nas, że aż tak kolorowo nie jest. Wszystkie opisane informacje, nie są wyssane z rękawa. Miałyśmy bowiem okazję spotkania się z Aaronem (kolegą Marty z wymiany studenckiej Erasmus), który jest rodowitym Singapurczykiem, oraz jego znajomymi. Opowiedzieli nam oni wiele o samym państwie oraz o jego ludziach i zwyczajach. Jedyną rzeczą, na którą narzekali, był brak tożsamości, identyfikacji  kulturowej Singapuru. Jak wspomniałyśmy wcześniej, historia państwa jest bardzo krótka, a jego mieszkańcy składają się głównie z imigrantów z całego świata. Ten „zlep” kulturowy sprawia, że Singapur jest miejscem bardzo żywym i barwnym, multikulturowym "kotłem", ale nie jednolitym, mieszkańcy nie dzielą jednej wspólnej kultury czy historii, do czego niektórzy Singapurczycy w pewien sposób tęsknią. 

Spotkani przez nas Singapurczycy, z Aaronem w środku!


Podsumowując, Singapur bardzo nam się podobał – polecamy odwiedzić to małe miasto – państwo chociażby na dzień lub dwaJ Na pewno oczaruje Was swoim wdziękiem.

Pozdrawiam,
Ania

1 komentarz:

  1. skoro dzień lub dwa to wskoczę tam na weekend xD
    trzymajcie się! :)

    OdpowiedzUsuń