czwartek, 21 czerwca 2012

Śladami Polaków...śledzenie kondorów czyli Las Blondynas w Colca Kanion


Witam wszystkich bardzo serdecznie!! Na początku przepraszamy jeszcze raz ( jak zwykle) za niezbyt częste umieszczanie notek na blogu.  Jesteśmy już w wymarzonej, wyśnionej i czarującej Argentynie i tyyyle się do tej pory wydarzyło, ale ja chciałabym wrócić wspomnieniami do przecudnego Peru.  Dzisiaj w krótkich słowach postaram się przekazać to, co przeżyłyśmy i zobaczyłyśmy  w Kanionie Colca. Napisałam, że będzie krótko, bo nawet notka mająca 10 stron nie byłaby w stanie przekazać tego co nas tam spotkało.
Kondory-duma Peru. Dwa z nich zastałyśmy odpoczywające, natomiast trzeci unosił się gdzieś w powietrzu...
Do Kanionu Colca wyruszyłyśmy z wycieczką z biura podróży z miasta Arequipy skąd dokładnie jechałyśmy 4h. Tego dnia wstałyśmy około 3 w nocy, by wcześnie rano móc trafić do miejsca widokowego, gdzie latały nad nami niesamowite kondory. Były trzy, na szczęście! Czasami nie ma żadnego. Po jakimś czasie jazdy nasz bus zatrzymał się w szczerym polu, a przewodnik powiedział że to już tu i wysiadamy. Z busu wysiadłyśmy my,  trzy Australijki i trzy Francuski, no i oczywiście nasz przewodnik. 

Ania na tle Kanionu.

Rzeka Colca.
Wszyscy faceci okazali się być mało żądni przygody, więc wrócili do miasta.  Nasze kompanki-Australijki były mało zainteresowane jakimkolwiek towarzystwem i od razu „wypruły” daleko naprzód, nawet przed przewodnika. Tego dnia spotkałyśmy je dopiero wieczorem nad oazą, gdzie miałyśmy wspólny nocleg. Francuski były bardziej pocieszne. Tylko jedna z nich mówiła trochę po angielsku, druga po hiszpańsku, a trzecia tylko po francusku! J W sumie nie rozmawiałyśmy z nimi za dużo, bo ciężko je było rozdzielić. Za to nasz przewodnik okazał się być bardzo sympatyczny i wszechwiedzący. Szedł zazwyczaj wśród nas i z nami, bo jako jedyne wykazywałyśmy większe zainteresowanie tym co widzimy, czyli naturą, kulturą i samym Kanionem. No i tak na samym początku dowiedziałyśmy się na przykład, że małe białe robaczki, które są pasożytami roślin to złoto dla Peruwiańczyka. Nazywają się Conchinilla i służą do farbowania wełny alpaki albo wyborów z niej. Jest to naturalny, krwisty barwnik, używany od zawsze i lepszy niż wszystkie inne sztucznie uzyskiwane. Są białe a po ich zmaśleniu wydobywa się czerwony barwnik. Z roślin na swej drodze napotkałyśmy dziko rosnące papryczki chile, oliwki, kaktusy i całe mnóstwo innych egzotycznych roślin, które wyglądały i brzmiały dla nas niestety nie do zapamiętania :/
Rozmaślone Cochinilla na ręku naszego przewodnika.
"Skup Cochinilla's, ceny bezpośrednio z Limy, zapłata w solach i dolarach"
Ola dumnie oświadczyła na samiutkim początku wszem i wobec, że to ekipa na czele z Polakiem Jerzym Majcherczykiem w 1979 roku jako pierwsza przepłynęła ten Kanion. No i nie ukrywała swej dumy przy każdym nowo napotkanym biednym człowieczku. Oczywiście, gdziekolwiek, ktokolwiek inny zapytał czy przypadkiem nie byłyśmy w tym Kanionie-działało to na Olę jak alarm i załączała swoją znaną nam na pamięć sentencję….”A czy wiedziałeś, że to Polacy…..” nasza kochana Ola!
Muły na szlaku Kanionu Colci.
Pierwszego dnia tylko schodziliśmy w dół kanionu . Zajęło nam to około 7h, bagatela! Wiadomo, że jak tylko się schodzi albo wchodzi nie jest najlżej, ale mimo tego porównując to z hikingiem w Caracas byłyśmy jakoby zaskoczone, że tak łatwo i lekko. Obiecywano nam, że będziemy mieszkać w pięknej oazie, gdzie będzie basen z ciepła wodą i przepiękne widoki. Basen a i owszem był, gorzej z ciepłą wodą, a o widokach ciężko powiedzieć biorąc pod uwagę, że jak tam dotarliśmy bez włączonej latarki kroku nie można było zrobić. A i następnego dnia było podobnie. Co do basenu, oczywiście że się wykąpałyśmy! Już trochę do zimnej wody w Ameryce Południowej się przyzwyczaiłyśmy. Było…no cóż bardzo orzeźwiająco.  Wieczorem było powiedziane, że będzie zwariowana impreza, gdyż Filip-nasz przewodnik ma urodziny ( Filip naprawdę miał na imię Paul, ale był  identyczny jak nasz znajomy Filip z Polski i tak został on przez nas przechrzczony). Niestety nasze współtowarzyszki nie były zbyt rozmowne i konwersacja z nimi, ładnie mówiąc, się nie kleiła. Wieczór skończył się więc dla nas szybko, bo około 20 byłyśmy już  łóżkach. To nawet dobrze bo następnego dnia  o 3 rano musiałyśmy być już na nogach. Spałyśmy w małych bungalowach (domkach podobnych do szałasów). Było w nich mnóstwo insektów, robali, myszy i aż się boję myśleć co jeszcze. Ale przeżyłyśmy. Następnego dnia wyruszyliśmy jeszcze po ciemku, bo o 6stej rano. Każda przygotowana w super specjalistyczny sprzęt-latarka i trzy batony energetyczne. Zaczęło się bardzo ciężko. Prawie się wspinałyśmy. No i niestety nie skończyło się tak szybko. Pot leciał nam zewsząd, chyba nawet spod paznokci.

Słynne balkony w Peru.

Na szczęście pogoda mimo wszystko była nam łaskawa. Natomiast widoki wynagradzały nasze zmęczenie i zabierały dech w piersiach. Bardziej wymagający mogli ominąć tę okrutnie męczącą wspinaczkę, zatrudniając muła do targania delikwenta na grzbiecie…oczywiście dla nas to byłoby niewyobrażalna hańba!! Dlatego dzielnie maszerowałyśmy przed siebie.  Ciągle powtarzałam, że rodzice powinni być z nas dumni! (więc bądźcie!!)Każda z nas umierała. Byłyśmy tak zmęczone, że wyjęcie głupiego aparatu z kieszeni było niesamowitym wysiłkiem. Na szczęście oczarowana widokiem przemogłam się. W momencie, gdy już prawie leżałam na kamieniach i czułam łzy na policzku, zapytałam mijającego mnie przewodnika innej wycieczki ile jeszcze do góry...zdopingował mnie krótką odpowiedzią: już bliziutko,  godzinka może troszkę więcej. Ale dobrze Ci idzie, za tobą mnóstwo ludzi nie ma siły, a nie są nawet w połowie.”
Przyrządzanie "kaktus sauer". Oczywiście, że piłyśmy! Pyszności!!
Co nas bardzo zdziwiło- fakt, że wszędzie można było spotkać chodzące samotnie zwierzęta. Lamy, alpaki, muły i osły chodziły samopas. Zapytałam więc Filipa, czy Ci ludzie są tak pracowici, że rano wypuszczają zwierzęta by wieczorami chodzić ich szukać. Przewodnik w ogóle nie rozumiał mojego pytania „no ale po co mieliby to robić?” „no jak to po co? No żeby nikt ich nie ukradł, żeby nie umarły, żeby mieć z nich mięso, futro, no przecież muszą do kogoś należeć!!”. Przewodnik wytłumaczył mi, że tak zwierzęta mają swojego właściciela, ale takie jak alpaki i lamy przyprowadzane są raz do roku i wtedy ścinają im futro, a całą resztę czasu biegają sobie bezkarnie gdzie chcą. „No a co ze złodziejami?” Tam nie ma takiego czegoś…jest komuna, wszyscy wiedzą do kogo należy dana lama i nawet jak się za plącze do innego stada, bezproblemowo jest „odstawiana” do właściciela :)


Ola ze swoim nowym przyjacielem.
Nawet nie wiecie jaka mieszanka dumy, zwycięstwa i radości daje nie tylko przebycie tak wyczerpującej drogi, dobicie do celu ale co najważniejsze w tym wypadku zobaczenie tak przepięknych widoków. Wszystkie byłyśmy oczarowane. W drodze powrotnej nie myślałyśmy o niczym innym jak o tym co właśnie zobaczyłyśmy (no dobra, myślałyśmy też o prysznicu i założeniu czystych ubrań i konkretnym wypoczynku-czyli na nasze słodkim nic nierobieniuJ ).




Ania-wędrowniczka:)
Najwyżej położone miejsce w Kanionie.







Mam nadzieję, że zdjęcia choć trochę przekażą jaki Kanion Colca jest piękny. I ludzie bardziej żądni przygody wpiszą go na listę miejsc koniecznych do zwiedzenia. My polecamy!!
No i pamiętajcie!! Kanion Colca został po raz pierwszy zdobyty przez Polaków. :)


Marta
Lamy, alpaki i inne zwierzaki!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz